sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział dziewiąty.





















Justin

Siedziałem na stołówce, razem z Calumem i Danem, z którymi zajmowałem nasz stolik. Z chłopakami byliśmy znani, ludzie ze szkoły czuli do nas respekt. Muszę jednak przyznać, że wieu się nas bało, może słusznie, nie byliśmy typami grzecznych i poukładanych chłopców, każdy z nas przeżył własną historię, która ukształtowała jego charakter. 

Grzebałem metalowym widelcem w sałatce, dzisiejszego dnia nie miałem na nic ochoty. Ostatnio często tak mam, moje myśli są cały czas przy liście od mamy, a jeśli nie przy nim to krążą wokół Hope i tak na zmianę. Nawet granie na gitarze nie poprawia mi humoru, czy wypady do klubu z chłopakami. Od kiedy przeczytałam wiadomość od mamy, mam ochotę jedynie na leżenie lub wyżywanie się na worku bokserskim u nas w piwnicy.

- Stary co jest?- zapytał w końcu Hood- Od jakiegoś czasu zachowujesz się jak nie ty, o co chodzi?

- Myszlisz o tej dziewszczynie?- zapytał się Dan dość niewyraźnie, ponieważ jego usta były wypełnione po brzegi burgerem. Zaśmiałem się delikatnie i przyłożyłem rękę do twarzy, z kim ja się przyjaźnię?

- Gorzej niż Justin gdy je spaghetti- powiedział Azjata kręcąc z politowaniem głową, którego twarz była umazana cała czekoladą z naleśników.

- Odezwał się- powiedziałem udając zbulwersowanie i rzuciłem w niego kawałkiem pomidora z sałatki. Ten idiota oczywiście nie był mi dłużny, odwdzięczył mi się pięknym za nadobne i polał mnie ketchupem. Wstałem natychmiast od stołu i spojrzałem na swoją bluzkę, na której białym tle znajdowały się czerwone "bazgroły". Spojrzałem na przyjaciela wzrokiem pełnym nienawiści, a ten tylko wysłał mi w powietrzu buziaka, zrobiłem minę zabójcy i już miałem na niego wylać mój sok z kubka kiedy nagle dostrzegłem coś, a bardziej kogoś.

W drzwiach od stołówki stała Hope, tak to była na pewno ona. Wszędzie bym ją poznał, jej piękne czekoladowe oczy i długie ciemne włosy. Była ubrana w biały, luźny sweter i czarne rurki, wyglądała ślicznie, mimowolnie na jej widok się uśmiechnąłem. Przyjaciele nie wiedząc o co chodzi odwrócili się również i wbili wzrok w postać, stojącą w wejściu i rozmawiającą z jakąś dziewczyną. 

Niespodziewanie Hood, wstał również od naszego stolika i udał się w kierunku dziewczyn, przedtem wycierając twarz w serwetki, przypatrywałem się temu ze zdziwieniem. Podszedł on do Hope i brunetki i zaczął z nimi o czymś rozmawiać, moja "Zagadka" co chwilę się śmiała, nie wiem czemu, ale poczułem delikatne ukłucie w sercu. Czemu przy mnie się tak nie śmiała?- zadałem sobie w głowie pytanie. Postanowiłem usiąść i zająć się rozmową z Reedem, który dalej spożywał swojego hamburgera. 

- Dziewczyny to jest Justin i Dan, ci dwaj idioci, o którym wam opowiadałem- usłyszałem głos Caluma, więc podniosłem głowę i w tym momencie spojrzenie moje i Hope się skrzyżowało i nie wiem czemu, zobaczyłem w jej oczach ogromny ból i smutek. Może tylko mi się wydawało?- A to jest Holly i..- kontjednak nie pozwoliłem mu dokończyć.

- Hope- dodałem cicho i dalej intensywnie wpatrywałem się w postać dziewczyny, która zawstydzona tą całą sytuacją, nerwowo zagryzała wargę i miętoliła rękawy swetra w dłoniach. 

- Tak- powiedział entuzjastycznie Hood- Dziewczyny zjedzą z nami, a raczej dokończą lancz,  który jak widzę, Dan już skończył- skierował swoje słowa w stronę rudzielca jednak on nie zwracał na niego uwagi. Jego wzrok wbity był w czarnulkę stojącą obok Hope. Czyżby Reed się zauroczył? 

Holly chyba to zauważył bo delikatnie się zarumieniła i zachichotała, dźwiękiem przyjemnym dla ucha, nie takim jak wszystkie puste laski, lecz takim dziewczęcym, słodkim śmiechem. Dan odchrząknął delikatnie, przetarł serwetką twarz, która była cała umazana w sosie i spuścił swój wzrok w dół. Dziewczyna zgrabnie wyminęła Hope i usiadła koło Dana. Cień uśmiechu wpłynął na moją twarz kiedy zobaczyłem jak nasz rudzielec rozmawia z czarnulką, od której biła szczerość i naturalność. 

Kiedy ja znów skierowałem swoje spojrzenie na Hope ona siedziała już obok Azjaty i spokojnie rozmawiała. Zauważyłem, że kątem oka cały czas mi się dokładnie przygląda, zaśmiałem się na to pod nosem, lecz chyba zbyt głośno ponieważ spojrzenia wszystkich skierowały się w moją stronę. 

- A tobie co stało się w bluzkę?- zapytała się Holly- Jeśli tak bardzo lubisz ketchup, trzeba było mówić, a nie oblewać się nim w szkole- powiedziała radośnie i puściła mi oczko. Zaśmiałem się na jej słowa i postanowiłem odpowiedzieć. 

- Moje zamiłowanie jest tak ogromne, że nie mogę się z nim rozstawać nawet na sekundę, a że w szkole ketchup jest za darmo, poprosiłem mojego kochanego przyjaciela, Caluma- wskazałem ręką na chłopaka obok- żeby mnie oblał. Oto cała historia, smutna, lecz prawdziwa- powiedziałem, kończąc i wydąłem dolną wargę, udając smutek.

- To było takie głębokie- powiedział Hood i zaczął udawać histeryczny płacz- Stary pamiętaj, jeśli jeszcze coś będę mógł dla ciebie zrobić powiedz mi tylko- mówiąc to poklepał mnie po ramieniu. 

Wszyscy nagle z naszego stolika wybuchli gromkim śmiechem. Jednak najbardziej wychwyciłem śmiech mojej czarnulki, był on taki naturalny, niewymuszony, był idealny w każdym calu. Zakochałem się w tym śmiechu. 

Nagle przypomniało mi się coś:

*
- Justin! Chodź tu!- usłyszałem radosny głos mojej przyjaciółki, wbiegłem do niej do pokoju, jednak jej tam nie było. 

- Ej! Gdzie jesteś!- zacząłem ją wołać lecz ona nie odpowiadała- To nie jest śmieszne! Jeśli za chw..- już miałem kolejny raz krzyknąć kiedy on wyskoczyła z szafy, a na twarzy miała maskę, jakiegoś upiora. Pisnąłem na jej widok i upadłem na podłogę. 

Do moich uszu dotarł przeuroczy śmiech dziewczynki, która w międzyczasie zdjęła maskę i kucnęła przy mnie. 

- Szkoda, że nie widziałeś swojej miny Jus- powiedziała dalej się śmiejąc, śmiechem pełnym szczerości i wolności. 

- Bardzo śmieszne- powiedziałem obrażony i już miałem wstać kiedy ona popchnęła mnie delikatnie i usiadła na mnie okrakiem.

- Chyba nie jesteś na mnie zły, prawda?- zrobiła minę zbitego psa i patrzyła się na mnie swoimi dużymi, ciemnymi oczami. Nie chciałem, żeby była smutna, kochałem kiedy się śmiała.

- Oczywiście, że nie- powiedziałem bez chwili zawahania i wtuliłem w siebie jej drobne ciało.

- To dobrze, nie chcę, żebyś kiedykolwiek był na mnie zły- powiedziała i mocniej zacisnęła swoje piąstki na mojej koszulce. 

*

-Justin! Słuchasz nas!- dopiero kiedy Hood mnie szturchnął, otrząsnąłem się z swego rodzaju transu.

- Nie, sorry. Zamyśliłem się- powiedziałem zgodnie z prawdą.

-  Zbieraj się, zaraz matma. Chyba nie chcesz się znowu spóźnić.

- I stać w kącie przez pięć minut? Pewnie, czemu nie?- powiedziałem udając entuzjazm. Obaj z przyjacielem się zaśmialiśmy, a po chwili dołączyły do nas dziewczyny i Dan. 

- Dobra to my lecimy na biologie- powiedziała Holly i przytuliła każdego z nas, a Danowi dodatkowo dała całusa w policzek. Hope natomiast jedynie nam pomachała i udała się z przyjaciółką, w stronę sali biologicznej.


Kiedy byliśmy już z chłopakami w klasie, postanowiłem poświęcić chwilę, na przeanalizowanie tego wspomnienia. Co to w ogóle było? O co w tym wszystkim chodzi?

Próbowałem sobie przypomnieć coś więcej, jednak nie mogłem, moje wspomnienia były, zablokowane. Ogrodzone jakąś barierą, która ma je chronić. Kiedy tak o tym myślałem, nie zorientowałem się nawet kiedy minęła lekcja. 

Wyszedłem jako jeden z pierwszych z sali, włożyłem książki do szafki i udałem się w stronę wyjścia. 

Kiedy tak sobie spokojnie szedłem, poczułem, że ktoś szarpie mnie za koszulkę, obróciłem się i miałem zacząć już, drzeć się, że ciągnąć to ona ( wiedziałem, że musi to być dziewczyna, ponieważ chłopak raczej nie szarpał by MNIE za koszulkę ) może mi coś innego. Jednak kiedy zobaczyłem kto to taki, opanowałem się.

 Przede mną stała, malutka postać Hope. Widać było, że się dość denerwuje, mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok. Czekałem aż coś powie, wiedziałem, że lepiej na nią nie naciskać.

- Jus, ja chciałabym cię przeprosić, za moje ostatnie zachowanie- powiedziała na jednym wydechu i spojrzała mi w oczy.

- Em..- nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć- Em.. Nic.. Nic się nie stało.. Ja.. Hm.. Ja rozumiem- powiedziałem lekko zdenerwowany i uśmiechnąłem się delikatnie.

-Dziękuje- powiedziała cicho i już miała odchodzić lecz postanowiłem coś zrobić, raz się żyje, nie? Delikatnie szarpnąłem ją w swoim kierunku i spojrzałem w jej czekoladowe, duże oczy, które zdobił jedynie delikatny makijaż. 

- Może wyskoczylibyśmy po szkole jutro na kawę, znam dobrą kawiarnię w pobliżu- powiedziałem na jednym oddechu. Co się ze mną dzieje? Nigdy nie miałem problemu w zaproszeniu dziewczyny. Poczekaj, ja nigdy nie zapraszałem dziewczyny, one zazwyczaj to robiły, same się mi pchały, ja z grzeczności oczywiście zawsze się zgadzałem. Jednak Hope.. Hope była inna, czułem że skrywa ona jakiś sekret, a ja bardzo chciałem go poznać. 

- Em.. Ja..- jąkała się delikatnie- Chętnie- powiedziała cicho i uśmiechnęła się uroczo. 

- To jutro po szkole. Podałabyś mi swój numer telefonu , wiesz w razie czego?- wyjąłem w jej stronę telefon.

- Oki- wpisała mi szybko swój numer- To ja już.. Ja już lecę, pa- powiedziała i szybkim krokiem udała się w stronę schodów. 

"Ona jest wyjątkowa"- pomyślałem. 

Muszę ją poznać, muszę dowiedzieć o niej czegoś więcej.

Chcę poznać wszystkie jej sekrety. Co lubi, czego się boi? Kim chce zostać, jakie ma marzenia? Czemu przyjechała do Nowego Jorku? Kim jest? 

Czuję, że skrywa jakiś sekret, o którym wie niewielu, a ja chcę być jednym z tych niewielu. 
Hope- nadzieja. Chciałabym, żeby Hope stała się moją nadzieją, nadzieją na poznanie prawdy. Na kolejne dni. Moją nadzieją na zmianę. 


środa, 23 grudnia 2015

Rozdział ósmy.




















*Narracja trzecioosobowa*

Czarnulka wpatrywała się badawczo w dobrze zbudowanego mężczyznę przed sobą. Wyglądał lepiej niż w dniu kiedy ostatni raz go widziała. Jego twarz pokrywała większa ilość zmarszczek, można było też na niej dostrzec delikatny zarost, jednak było widać, że dba o siebie. Buzi nie pokrywały już żadne sińce czy zadrapania.  Miał ona na sobie szarą bluzę, przetarte dżinsy i zwykłe trampki. Na jego przedramieniu dostrzegła tatuaż, jednak jej uwaga nie skupiła się głównie na nim. 

Próbowała się uspokoić, unormować swój oddech i powstrzymać ciągnący się łańcuch łez. Wzięła kilka głębokich wdechów i dopiero kiedy się w pełni opanowała, podniosła wysoko głowę. Jej wzrok był pełen nienawiści skierowanej do mężczyzny.

- Co ty tu robisz?- odezwała się, a w jej głosie było przepełniony jadem. 

Mężczyzna, nie odpowiadał na jej pytanie co jeszcze bardziej ją irytowało. Stał i tępo wpatrywał się w nią. Czuła jego przeszywający wzrok na ciele, obrzydzało ją to. Nie chciała nawet, żeby się na nią patrzył, czuła wstręt do tego człowieka. 

- Nie masz prawa tu być, rozumiesz?!- powiedziała nieco głośniej i zacisnęła mocno zęby. 

Jednak dalej nie uzyskiwała odpowiedzi. W jej żyłach płynęła czysta nienawiść. Tak nienawidziła, go. Nienawidziła swojego ojca, osoby która zniszczyła jej życie, odebrał najważniejszą osobę, może nie dosłownie, ale w znacznym stopniu się do tego przyczyniła. 

Dziewczyna zmniejszyła dystans między sobą a mężczyzną i teraz dzieliło ich zaledwie dwa metry. Wpatrywała się intensywnie w jego brązowe tęczówki, nigdy nie mogła znieść faktu, że odziedziczyła je po nim. To zawsze różniło ją od Angeli, ona miała oczy zielone, po mamie, której brunetka nigdy nie poznała, a ona? Ona mała oczy takie jak on..

- Hope, córe..- mężczyzna zaczął jednak ona nie pozwoliła mu dokończyć. 

- Nie jestem twoją córką- wysyczała przez zaciśnięte zęby- A ty nigdy nie byłeś moim ojcem. Byłeś, jesteś i będziesz w moich oczach mężczyzną, który zabrał mi siostrę. A co było tamtego dnia stawką?-zadała pytanie, wypełnione kpiną- A już pamiętam! Wódka!- zaśmiała się ironicznie. 

- Ja na..- znów chciał coś powiedzieć, jednak znów został zagłuszony przez głos dziewczyny.

- Żałujesz? Jakoś ci niewierze. Przypomniało ci się po siedemnastu latach? Wiesz, trochę za późno. Nie masz prawa tu być! Ona by nigdy na to nie pozwoliła, ale widzisz, nie ma tu jej?- brunetka spojrzała na boki- A no tak! Przecież, twój koleżka ją zabił!- wykrzyczał prawie prosto w twarz Michaela. 

Kiedy mężczyzna chciał złapać ją za ramię, ona odskoczyła jak oparzono.

- Nie dotykaj mnie- znów syczała- Nie masz takiego prawa. Jesteś dla mnie nikim, rozumiesz? Nikim!- tym razem wykrzyczała to mu prosto w twarz- A teraz spierdalaj stąd!- powiedziała stanowczo i wskazała ręką na bramę wyjściową, mężczyzna jednak nadal stał w miejscu- Głuchy jesteś? Spierdalaj, nie chcę cię tu widzieć, już nigdy- dodała. 

- Zmieniłem się- powiedział. a jego barwa głosu była przepełniona szczerością.

- Nie wierze ci, zrozumiesz to? Czy jesteś na tyle głupi, że nie?- Hope zadała ironicznie pytanie i znów zaśmiała się, jednak był to śmiech pełen pogardy i kpiny.

- Daj mi dwie minuty, proszę. Tylko dwie- mówiąc, cały czas patrzył się w oczy brunetki. 

Czarnulka zastanawiała się przez moment. Rozważała wszystkie za i przeciw tej rozmowie. W końcu jednak uznała, że nie ma nic do stracenia, może nawet się pośmieje przy tej historyjce.

- Masz dwie minuty- oznajmiła siedemnastolatka i wbiła wzrok w mężczyznę. Jej twarz przybrała srogi wyraz, jeszcze nigdy nie czuła takiej wściekłości i nienawiści w sobie. 

- A więc, od jedenastu lat nie piję, nawet nie dotykam alkoholu- dziewczyna parsknęła, jednak mężczyzna postanowił dalej mówić- Po śmierci Angeliki i po rozprawie, gdzie zabrano mi ciebie i odebrano mi wszelkie prawa, zrozumiałem co straciłem. Nie miałem już nic. Pracy, pieniędzy, mieszkanie też musiałem sprzedać, przez co wylądowałem pod mostem. Ale co najważniejsze, nie miałem rodziny. Myślałem, że to już koniec, lecz pewnego dnia kiedy żebrałem na ulicy, podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Zaoferował mi pomoc, nie miałem nic do stracenia, więc się zgodziłem. Załatwił mi on mieszkanie, pracę, dzięki niemu stanąłem na nogi.

- Zaufałeś jakiemuś mężczyźnie z ulicy? Żałosne- Hope skomentowała kąśliwie.

- Tak. Co miałem do stracenia? Nic. Nigdy nie poznałem imienia i nazwiska tego mężczyzny, wiedziałem jednak tylko, albo przynajmniej przypuszczałem, że jest jednym z biznesmenów- wyjaśnił- Kiedy już się ustatkowałem, próbowałem ciebie znaleźć, jednak ciebie nigdzie nie było, prawdopodobnie wyjechałaś. Przychodziłem do Angeli co miesiąc, sprzątałem, rozmawiałem, dalej to robię. Wiem, że ona pewnie mi nigdy tego nie wybaczy, jednak jest moją córką, tak jak ty i może jest już za późno, ale przepraszam- powiedział trzęsącym się głosem- Przepraszam za to jaki byłem, przepraszam, że traktowałem was jak przedmioty, przepraszam, że byłem takim potworem i zniszczyłem wam życie- po policzkach Michaela spływały pojedyncze łzy.

- Nie wierze ci. Nie umiem, może i tak jest, ale ja nie umiem- oznajmiła Hope i również wytarła słoną ciecz spływającą po jej policzkach. Próbowała być chamska, twarda, jednak nie umiała. Nienawidziła ojca, jednak jakaś połowa jej czuła coś do niego. Było to jakby cień uczucia jakie córka żywi do ojca.

- Rozumiem. Nie liczę na to, że od razu mi wybaczysz- mężczyzna zaczął szukać czegoś w kieszeniach spodni, nagle wyjął z niej jakąś prostokątną plakietkę i podał brunetce- Za tydzień wyjeżdżam do Kanady. Dostałem awans i przenoszą mnie tam. Jeśli czegokolwiek byś potrzebowała, pisz, dzwoń, nieważne kiedy, zawsze będę starał się tobie pomóc- kończąc ostatni raz spojrzał na grób swojej starszej córki i powiedział ciche- Przepraszam- minął Hope i kierował się w stronę wyjścia.

Czarnulka się obróciła i przyglądała się oddalającej się postaci. Łzy same już wypływały z jej oczu. Spojrzała na plakietkę i powiedziała jedynie "Dziękuję". Usiadła znów na ławce obok grobu swojej siostry i zaczęła  cicho szlochać. 


Na wyświetlaczu jej telefonu była godzina 23;43. Szła wolnym krokiem do domu. Już nie płakała, jednak cały czas myślała o spotkaniu z ojcem. Nie chciała mu zaufać, jednak wiedziała, że ktoś postawił go jej na drodze po coś, pytanie tylko po co? Rozmyślając tak o tym, szybciej minęła jej droga do domu. 

Kiedy przekroczyła próg domu, od razu rzuciła jej się w ramiona Anastazja a zza drzwi wyglądał Leo, którego mina mówiła sama za siebie, był zły, bardzo zły. 

- Gdzieś ty była?!- krzyknął ojciec zastępczy Hope.

- Byłam u mojej siostry- powiedziała spokojnie. Miny rodziców od razu złagodniały.

- Mogłaś chociaż napisać lub odebrać telefon- powiedziała spokojnie kobieta i pogłaskała brunetkę po jej długich włosach.

- Wiem, przepraszam. Musiałam pobyć sama, żeby wszystko przemyśleć- powiedziała, nie miała zamiaru wspominać im o spotkaniu ze swoim biologicznym ojcem. 

- Rozumiemy to kochanie- Anastazja ucałowała czubek głowy swojej córki- Idź do pokoju i się kładź już spać. Jest już bardzo późno, a ty powinnaś jak najwięcej odpoczywać- dodała i przytuliła dziewczynkę na dobranoc.

Kiedy czarnulka przechodziła koło Leona, ten mocno ją przytulił i wyszeptał we włosy:

- Uważaj na siebie, kochamy cię.

- Ja was też tato- Hope, wtuliła się w mężczyznę, jakby chciała, żeby to on zabrał od niej wszystkie żale i smutki- Dobranoc.

- Dobranoc- puścił ją i sam wraz z żoną, poszedł do salonu, gdzie mieli do omówienia jeszcze kilka ważnych papierów. Przed nimi kolejny wyjazd, nie chcą teraz zostawiać Hope samej, jednak nie mają innego wyboru, jednak postanowili, że jak tylko wrócą wezmą urlop. 


Brunetka nie mogła zasnąć, cały czas miała w głowie rozmowę z Michaelem. Co ona ma o tym wszystkim myśleć? To za dużo jak na jeden tydzień, pierw Justin, potem choroba a teraz jeszcze jej biologiczny ojciec. 

"Już się boję co będzie dalej"- pomyślała. Nagle ogarnęła ją senność, jej powieki stały się strasznie ciężkie, a ona beż żadnych oporów, dała się porwać w objęcia Morfeusza.


***

Zapraszam na swojego aska: https://ask.fm/Pisareczka98



niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział siódmy.
















 Hope

Dopięłam ostatni guzik czerwono-czarnej koszuli. Uniosłam swój wcześniej spuszczony wzrok i zauważyłam mojego tatę opartego o framugę drzwi, trzymał w prawej ręce moją małą podręczną torbę. Uśmiechał się delikatnie do mnie, jednak ja wiedziałam, że nie jest to jeden ze szczerych uśmiechów, ten uśmiech był wypełniony żalem. Smutkiem, który spowodowałam ja.

W pomieszczeniu pojawiła się zaraz mama, trzymała w ręku kartkę, zapewne był to wypis i termin mojego kolejnego pojawienia się w szpitalu, tym razem na dłuższy czas. Chemioterapia, co to takiego? Dla większości ludzi jest to możliwość i szansa przeżycia kolejnego dnia, a dla mnie? Dla mnie jest to złudna nadzieja, że mogę być jak inni, że nie różnie się od moich rówieśników, że jestem taka sama. Jednak jest to tylko nadzieja.

Pogrążona w swoich myślach nie zauważyłam nawet kiedy podeszła do mnie blond włosa kobieta i splotła nasze palce.

- Chodźmy już stąd kochanie- powiedziała lekko zachrypniętym głosem, widziałam, że jest zmęczona tym wszystkim. Oni również przeżywali moją chorobę. Nie musieli, nie jestem ich biologicznym dzieckiem, a jednak oni zawsze przy mnie byli, są i będą. 

Kiedy Anastazja już kierowała się w stronę wyjścia, pociągnęłam ją delikatnie by spojrzała się na mnie. 

- Przepraszam Was- powiedziałam cicho, jednak na tyle głośno by również Leo usłyszał. Mówiąc to poczułam gromadzące się łzy pod powiekami, które zaczęły niekontrolowanie wypływać i wolno spływać po moich policzkach, tworząc na nich mokre smugi. Momentalnie zakryłam oczy rękoma, nie chciałam by widzieli, że płaczę, że nie daję sobie rady, 

Kiedy tak stałam i delikatnie szlochałam, poczułam otulające mnie ramiona, z obu stron. Cisze w pomieszczeniu zagłuszały jedynie pociągnięcia nosem, jakie wydobywały się ode mnie ale również, od Anastazji, jak przypuszczałam.

- Za co ty nas przepraszasz?- usłyszałam lekko zatykający się głos Leo. 

- Za to, że jestem ..- chciałam dokończyć, jednak nie było mi to dane.

- Jesteś naszą córeczką- powiedziała stanowczo mama- Jesteś Hope, naszą nadzieją. Naszym promyczkiem i nic tego nie zmieni- mówiąc to patrzała mi się prosto w oczy swoimi niebieskimi, załzawionymi oczami- Jesteśmy rodziną..

- I nie ważne co się dzieję, jesteśmy razem i zawsze tak będzie- dokończył tata.


Staliśmy tak jeszcze jakiś czas po czym, trzymając się za ręce opuściliśmy szpital. Jadąc samochodem każdy pogrążył się w swoich myślach. Moje krążyły głównie wokół choroby. "Za miesiąc musimy zacząć chemio terapię" w kółko powtarzałam sobie słowa doktora White. Minęły już trzy dni. Dzięki mojemu tacie doktor zgodził się na przesunięcie o dwa miesiące, oczywiście jeśli nie będzie żadnych komplikacji, ze względu na szkołę. Chciałabym chociaż ukończyć ten rok.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni i weszłam w kalendarz:
Dziś: 24 kwietnia
Przejechałam w odpowiedni dzień i miesiąc: 30 czerwca
Weszłam w "dodaj wydarzenie": Koniec życia.

Po zapisaniu wszystkiego, weszłam w muzykę, wyjęłam z bocznej kieszeni torby słuchawki, zawsze tam je chowam, nałożyłam je i włączyłam jedną z moich ulubionych składanek. 

Nawet nie zorientowałam się kiedy tata zaparkował pod domem, tak dzisiaj on prowadził, powiedział mi, że dał Ashtonowi wolne. 

A co do tego blondyna, na samom myśl o nim uśmiech wkradł się na moje usta. Tak jak obiecał przyjechał do mnie, rozmawialiśmy z dobre trzy godziny, a ile się przy tym się naśmialiśmy. 

Ash kiedy przyszedł do mnie opowiedział mi jak to jego kumpel wrócił od siostry i od razu zamieszanie wielkie zrobił, że miał być chłopiec a będzie dziewczynka i że niby podczas opowiadania potknął się i upadł, przy czym wypadła mu z ręki łyżka. Może nie jest to śmieszne, puki mi nie dopowiedział, że łyżka nie wylądowała na ziemi ale uderzyła ich przyjaciela z taką siłą koło oka, że ten ma teraz ogromną śliwę. Dan, bo tak ma na imię "Pan Łyżka", zaczął go przepraszać, Ash powiedział mu żeby przyniósł jakiś metalowy, chłodny przedmiot by ochłodzić pulsujące miejsce po uderzeniu. Ten oczywiście poleciał do kuchni i wrócił, z łyżką w ręce. 

Kiedy tylko sobie wyobraziłam minę tamtego, tak chciało mi się śmiać. Ashton powiedział, że chłopak, który oberwał momentalnie wstał i zaczął gonić Dana po całym mieszkaniu, krzycząc: "Jak cię dorwę to ci te twoją łyżkę do dupy wsadzę, tak głęboko, że ci gówno nosem wyjdzie". Ponoć chłopak ze strachu zamknął się w łazience i wyszedł dopiero po dwóch godzinach, a jako narzędzie obrony wziął szczotkę od kibla. 

Na samo to wspomnienie lekko się zaśmiała.

Kiedy już weszłam do domu, poczułam, że muszę iść na cmentarz. Muszę wyżalić się Angeli, opowiedzieć jej o wszystkim. Wiem, że ona mi nie odpowie, jednak wiem, że ona mnie wysłucha. Krzyknęłam tylko "Wychodzę", chwyciłam plecak leżący na jednej z szafek i szybko udałam się w stronę miejsca gdzie spoczywała moja siostrzyczka. 

Po około dwudziestu minutach szybkiego spaceru znalazłam się na cmentarzu. Po drodze zaszłam też do kwiaciarni i kupiłam jej ulubione czerwone chryzantemy, które od razu po przyjściu złożyłam na grobie. Usiadłam na drewnianej ławce naprzeciwko murowanego nagrobka i zaczęłam mówić. Opowiadać ostatnie cztery dni, mówiłam o Justinie, o chorobie i o jej postępowaniu. Powiedziałam jej też o dzisiejszej rozmowie z rodzicami.

- Kocham ich Angela. Jednak chciałabym żebyś ty też tu była, żebyś to ty była ze mną teraz- mówiąc to wytarłam wierzchem dłoni słoną ciecz z policzków- A co z Justinem- powiedziałam z lekkim śmiechem w głosie- Z nim jest jak zawsze, nic nie pamięta. Wiesz co postanowiłam? Mam 67 dni, wykorzystam je, by naprawić przeszłość i odświeżyć pamięć, nie tylko sobie- uniosłam głowę do góry i zaczęłam przyglądać powoli ściemniającemu się niebu. 


Posiedziałam tam jeszcze z dobrą godzinę, po czym chwyciłam plecak i skierowałam się ku wyjścia. Wychodząc przez bramę minęłam w niej, zakapturzoną postać, był to jakiś mężczyzna. Kierował się on w stronę alejki gdzie pochowana była moja siostra. Próbowałam walczyć z ciekawością, jednak ona wygrała, zachowując odpowiednią odległość udałam się za dobrze zbudowanym mężczyzną. 

Jakie było moje zdziwienie kiedy zatrzymał się ona naprzeciwko grobu mojej siostry, położyła na nim, mały znicz i zapalił go. Przyglądałam mu się z ogromnym zaciekawieniem, obserwowałam każdy jego ruch. 

Po dłuższej chwili zdjął on kaptur a mi zabrakło powietrza. 


- To niemożliwe- powiedziałam cicho i zakryłam usta rękoma. Moje policzki znów zaczęły pokrywać łzy a ja zaczęłam się wręcz nimi dusić- To jakiś żart- powiedziałam głośniej, co nie uszło uwadze mężczyźnie. Kiedy tylko mnie zobaczył, wstał jak oparzony z ławki i przypatrywał mi się z coraz większą intensywnością. 

- Hope- powiedział powoli i spokojnie jakby bał się, że zaraz ucieknę, jednak ja byłam w takim szoku, że nie byłabym w stanie ruszyć nawet o centymetr. 

"On wrócił"- pomyślałam i momentalnie wszystkie wspomnienia znów wróciły.


środa, 9 grudnia 2015

Rozdział szósty.




















JUSTIN

Obudził mnie hałas dochodzący z dołu, początkowo go ignorowałem, naciągnąłem poduszkę na twarz i starałem się znów zapaść w błogi sen. Kiedy jednak po upływie kilkunastu minut nie udało mi się to, wstałem, narzuciłem na siebie bluzę leżącą na krześle obok łóżka i zszedłem  na dół. Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłem w salonie roześmianych chłopaków, popijających sobie jakby gdyby nigdy nic piwa. 

Odchrząknąłem, kiedy po upływie czasu dalej mnie nie zauważyli. Natychmiast wszystkie dwie pary oczu przeniosły się na mnie a na twarzach pojawił się uśmiech.

- Stary! Ile można było spać- pierwszy odezwał się jak zawsze szczęśliwy Hood. Podszedł do mnie i przybił ze mną standardową piątkę.

- Następnym razem wymaluje ci datę mojego powrotu do Nowego Jorku na ścianie, bo widocznie przypomnienie ustne ci nie odpowiada- dodał po chwili Dan a mi się przypomniało, że właśnie wczoraj minęły dwa tygodnie od jego wyjazdu.

Gdyby nie fakt, że wczoraj przez niego musiałem marznąć na dworze i szukać Hope to pewnie byłoby mi głupio, ale.. No właśnie Hope.. Ciekawe, co teraz się z nią dzieje..

- Halo, ziemia do Jusa!- usłyszałam piskliwy głos Caluma, który wyrwał mnie z przemyśleń- Musiałem po niego jechać dzisiaj o szesnastej, wiesz jaka to męka- powiedział udając wycieńczenie.

- Trzeba było go tam zostawić, prędzej czy później sam by przyjechał- poklepałem przyjaciela po plecach.

- Pewnie! Jeszcze czego!- dodał oburzony Reed, wyrzucając przy tym ręce w górę- Wiesz dobrze jak ja nienawidzę jeździć taksówkami, no chyba że jestem pijany i nic już nie ogarniam. Zresztą ten imbecyl też się nie śpieszył!- kończąc swoją przemowę wskazał na Hooda, którego najwidoczniej bawiła ta sytuacja. Zresztą mnie też. Dan często kiedy jest wkurzony gestykuluje za mocno rękoma, przez co często coś tłucze albo bije kogoś.

- Mówiłem ci już. Spotkałem niesamowitą dziewczynę..

- I co dziewczyna ważniejsza od kumpla- rudzielec wskazał na siebie.

- Tak- powiedzieliśmy z Azjatą w tym samym czasie po czym zbiliśmy sobie piątkę. W odpowiedzi usłyszeliśmy jedynie prychnięcie oburzonego chłopaka.

- Stary a kto w podstawówce pobił Asha, bo chciał zaimponować lasce?

- To nie to samo Bieber!- krzyknął sfrustrowany Brytyjczyk- Zresztą nie skończyło się to za dobrze...

- Pamiętam to- Hood wybuchł śmiechem- Ashton tak ci przywalił, że straciłeś przytomność.

- I parę zębów- dodałem po chwili, łapiąc się za brzuch, który potwornie mnie ściskał przez fale śmiechu jaka mnie ogarnęła. 

Zauważyłem, że Calum turla się po podłodze a z jego oczu płyną łzy radości. 

- Z czego rżysz!- donośny głos naszego rudzielca rozbrzmiał po całym pomieszczeniu.

- Przypomniałem sobie nasze zdjęcia z tamtego czasu. Irwin wybił ci te zęby dwa dni przed zdjęciami do kroniki, a dentystę miałeś mieć dzień po nich. Wszyscy mieli zdjęcia, na których ukazywali swoje piękne uzębienie prócz ciebie. Twoją twarz natomiast zdobiła przepiękna śliwa pod lewym okiem- Hood dusił się ze śmiechu na ziemi, a ja nie mogąc wytrzymać również upadłem na podłogę i śmiałem się tak głośno jak jeszcze nigdy. 

- Bardzo śmieszne! Wiecie jak ja się czułem? To była jakaś masakra!- Dan znów zaczął wymachiwać rękoma w każdą stronę- Ciekawe jak by to was spot..- nie zdążył dokończyć ponieważ po pokoju rozbrzmiał dźwięk jakby tłuczonego szkła. 

Momentalnie razem z Azjatą przestaliśmy dusić się ze śmiechu i przenieśliśmy swój wzrok na naszego kochanego rudzielca. Obok niego na podłodze stał rozbity porcelanowy wazon. 

- Coś ty, kurwa zrobił?- krótkie zdanie wyleciało z ust Hooda. Nie wiedziałem o co na początku chodzi. Przecież to tylko wazon. Jednak kiedy spostrzegłem wzory na potłuczonych odłamkach, zrozumiałem co jest grane. Ten wazon należał do mojej mamy. Prawdziwej mamy. To była tak naprawdę jedyna pamiątka jaka mi po niej została.

- Ja... Ja.. Przepraszam... Jus przepraszam.. Ja..- Dan plątał się w swojej wypowiedzi. Ja jednak bez żadnych emocji wstałem z ziemi i podszedłem do rozbitego przedmioty. Przykucnąłem przy nim i zacząłem delikatnie, jakbym nie chciał ich jeszcze bardziej potłuc, zbierać odłamki. 

Obok mnie również kucnął Reed i pomógł mi. Nie byłem na niego zły. Tak naprawdę nie odczuwałem żadnych emocji. Może jeszcze rok temu zrobił bym z tego awanturę, a rudy znów zaliczyłby wizytę u dentysty, jednak teraz nie. Kiedyś tłumaczyłem sobie, że dzięki temu wazonikowi moja mama jest tu ze mną, a dziś. Dzisiaj wiem, że osoby nie są w przedmiotach, lecz w pamięci i sercach. 

- Jus- z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos przyjaciela. Podniosłem na niego wzrok i delikatnie uśmiechnąłem.

- Stary, luz. To tylko jakiś głupi wazon. Nic się wielkiego nie stało- powiedziałem i delikatnie poklepałem go po ramieniu. Jednak on nadal miał jakiś dziwny wyraz twarzy- O co chodzi?- zapytałem, nie mogąc już wytrzymać dziwnego zachowania Brytyjczyka. 

Po chwili, chłopak przełknął głośno ślinę i wskazał na jeden z odłamków. Nie wiedziałem o co mu początkowo chodzi, jednak kiedy się lepiej przyjrzałem zobaczyłem pod nim jakby, kopertę. Podniosłem ją i przyjrzałem jej się dokładnie, na jednej ze stron było starannie napisane; 

Dla Justina

Od razu poznałem charakter pisma, należał on do mojej mamy. Zawsze tak śmiesznie pisała "a", przypominało mi ono zawsze "u".To "a" było jedyne w swoim rodzaju...

Przyglądałem się taj kopercie jeszcze jakiś czas, aż usłyszałem za sobą głos Hooda.

- Otwórz ją. 

Moje palce powędrowały do otwarcia białego papieru, jednak nie pociągnąłem za nie. Powoli wstałem i skierowałem się do pokoju. Chciałem być sam przy otwarciu tej koperty. 

Kiedy znajdowałem się już w mojej "jaskini", zamknąłem jej wejście na klucz i usiadłem na brzegu łóżka, kładąc obok siebie kopertę. Nie chciałem jej otwierać. Bałem się co może znajdować się w środku. Z moich ust wydostało się ciche westchnięcie, wiedziałem, że im dłużej będę to przeciągał tym gorzej. 

Po dłuższym namyśle sięgnąłem po białą kopertę. Była już dość poniszczona, jej rogi były delikatnie zagięte, jednak czułem, że w środku jest coś dość twardego i elastycznego. Delikatnie drżącymi rękoma odkleiłem początek i pociągnąłem. 

Nie wiedząc co dalej robić, wyciągnąłem zawartość koperty. 

Były to zdjęcia. Przedstawiające.. mnie. Zdjęcia były robione w czasie kiedy mieszkałem tu, w Nowym Jorku, jako dziecko. Pierwsze przedstawiało mnie jak byłem jeszcze noworodkiem. Na drugim znajdowałem się na kolanach mojej mamy i pocierałem się z nią noskami. Trzecie ukazywało mnie i brunetkę, o której ostatnio przypomniałem sobie na dachu. Dalej sobie nie przypomniałam  jak ma na imię. Przedstawiało ono mnie i ją leżących na moim łóżku i o czymś rozmawiających, przynajmniej tak to wyglądało. Jej twarz była jakaś taka dziwnie znajoma. Kolejne zdjęcia przedstawiały inne sytuacje, a na końcu była zwykła zgięta biała kartka. 

Rozwinęłam ją i przeczytałem jej zawartość:

Kochanie.


Jeśli to czytasz to prawdopodobnie już mnie nie ma z Tobą. Przepraszam, za to, że Cię zostawiłam. Że byłam za słaba, żeby zostać z Tobą. Pamiętaj jednak, że to nie była, nie jest i nigdy nie będzie Twoja wina. Nie wiesz nawet jak bardzo dumna jestem z Ciebie i zawsze byłam. Mimo, że byłeś tak mały, tak bezbronny dawałeś sobie radę o wiele lepiej niż ja.. Mam nadzieję, że jesteś teraz szczęśliwy, że uwolniłeś się, że chodzisz do szkoły, może już masz dziewczynę, żonę, a może nawet dzieci. Nieważne co robisz i kim jesteś teraz, zawsze będę z Ciebie dumna..
 Mam nadzieję, że opiekujesz się naszą malutką gwiazdeczką. Pamiętasz ją? Czy nie? Jeśli nie, odnajdź ją i nie pozwól jej odejść. Pamiętasz co jej obiecałeś "Na zawsze razem". 
Jeszcze raz Cię bardzo przepraszam synku. Pamiętaj, że bardzo Ciebie kocham i zawsze tak będzie. Nawet nie wiesz ile szczęścia mi przyniosłeś i jak wiele dla mnie znaczysz.
Mama
Kiedyś się spotkamy


Pojedyncze łzy zaczęły pojawiać się na papierze. Pamiętam moją mamę, jako zawsze uśmiechniętą i szczerą kobietę, jednak na jej twarzy często gościły siniaki a płacz roznosił się po naszym mieszkaniu, każdej nocy. Doskonale pamiętam dzień, w którym tata mi powiedział o jej śmierci.

Wróciłem do domu, jak zwykle późnym wieczorem, nie chciałem przebywać w w tym miejscu dlatego jak najdłużej przebywałem w szkole. Zastałem ojca pijącego, jak co wieczór przy stole. Coś mi jednak tu nie pasowało, mama zawsze gdy wracałem wychodziła z ciasnej kuchni, w której coś pichciła i witała mnie. Tego wieczoru jej tam nie było. Dom był jakby, pusty. Pamiętam ten moment jak spojrzałem na ojca, czekając na wyjaśnienie gdzie jest moja mama, jedynymi słowami jakie powiedział ten pijak było "Ta szmata się zabiła". Na te słowa stanąłem jak wryty, nie ruszałem się, nie pamiętam nawet czy oddychałem.

Nie zapomnę mojej reakcji na zdanie ojca. Kiedy otrząsnąłem się z szoku, rzuciłem plecak w kąt, podbiegłem do niego i wszystkie butelki z alkoholem i kieliszki zrzuciłem na podłogę. Wyzywałem go, krzyczałem, że to jego wina. "To ty powinieneś się zabić!" kiedy mu to wykrzyczałem, on ze złością wymalowaną na twarzy podszedł do mnie i uderzył mnie. Cios był na tyle silny, że straciłem przytomność. Pamiętam też, że kiedy się obudziłem siedziała koło mnie, malutka brunetka, która tylko kiedy zobaczyła, że się ocknąłem rzuciła mi się w ramiona.

Ta dziewczynka to o niej moja mama pisała w liście i to ją przedstawiały fotografie. Ale czemu ja nie pamiętałem o niej?  Czemu tak wiele wspomnień wyparowało mi z głowy? Nie rozumiem tego, czemu wszystko musi być tak skomplikowane?  

Kiedy tak o tym rozmyślałem, nie odczułem senności, która mnie ogarnęła i znów zapadłem w sen. Jednak przed tym postawiłem sobie cel, odnaleźć brunetkę i dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przeszłości, muszę odzyskać resztę wspomnienia. 











piątek, 27 listopada 2015

Rozdział piąty.





















Wpatrywałam się pustym wzrokiem w dobrze mi znany napis. Zegar na cmentarnej kaplicy wybił godzinę ósmą. Ubranie, które miałam na sobie było całe mokre i lepiło się do mojego ciała, jednak nie przejmowałam się tym. Widziałam, że muszę o siebie dbać, bo mój organizm jest osłabiony, ale w tym momencie miałam to gdzieś.

Nagle poczułam rozsadzający ból w okolicach skroni. Zacisnęłam mocniej powieki, próbując to zignorować. Jednak nie było to takie łatwe.
- Super tego mi jeszcze brakowało- powiedziałam pod nosem. 

Moi rodzice wylecieli dzisiaj rano na konferencje do Hiszpanii, mają dopiero wrócić w przyszłym tygodniu. Wiedziałam, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest zadzwonienie do Ashtona-  syna kierowcy mojego taty. W tym miesiącu pan Irwin zachorował więc jego syn go zastępuje. Lubie go, dobrze się ze sobą dogadujemy, może dlatego, że różnica wieku między nami wynosi zaledwie trzy lata.

Wyjęłam z plecaka swój telefon i wybrałam dobrze znany mi numer. Po kilku sygnałach usłyszałam charakterystyczny głos chłopaka. Podałam mu ulice i poprosiłam żeby po mnie przyjechał, on natychmiast się zgodził i powiedział, że już jedzie.

- Hope wszystko dobrze?- usłyszałam głos Asha, jednak nie miałam siły by unieść wzrok. Każdy nawet najmniejszy ruch powodował coraz mocniejszy ból.

- Proszę..- nie mogłam nic z siebie wydusić. Poczułam jak unosi moje ciało delikatnie do góry i gdzieś z nim idzie. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i mocno zacisnęłam piąstki na koszuli chłopaka. Po chwili moje ciało ogarnęła senność, której się oddałam w całości.

Widziałam tylko ciemność, dochodziły do mnie poszczególne szepty jednak nic z nich nie rozumiałam. Próbowałam walczyć z zamkniętymi powiekami jednak to było zbyt silne. Znów odpłynęłam w krainę snów.

Poczułam uporczywe pulsowanie w okolicy skroni. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się białe plamki, które stawały się coraz większe i zlewały się ze sobą, tworząc jedną całość. Po chwili udało mi się zwalczyć opadające powieki i zobaczyłam delikatnie rozmazany obraz. Zamrugałam kilkakrotnie i dopiero wtedy widziałam wyraźniej. Znajdowałam się w sali szpitalnej.

- Szlak- mruknęłam pod nosem i powoli podniosłam się do pozycji siedzącej.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany i pościel były przerażająco białe, zawsze odstraszało mnie to w szpitalach. Odwróciłam głowę w prawą stronę i dostrzegłam kroplówkę, która dzięki gumowatej rurce była połączona z moją ręką poprzez wenflon.

Nagle do pomieszczenia wszedł doktor White z Megan-  jedną z pielęgniarką.

- Oj Hope- zaczął doktor.
Zaczyna się- pomyślałam
- Wiem, wiem- powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się słabo- Miałaś o siebie dbać, mówiłem ci: zero siedzenia na dworze do późna, zero sportu i najlepiej to zero życia- naśladowałam głos pana White'a, robiąc przy tym śmieszne miny. Usłyszałam cichy chichot Megan i po chwili jej zawtórowałam.

- Widzę, że humor cię nie opuścił- powiedział doktor kręcąc z politowaniem głową. Cała nasza trójka znów zaczęła się śmiać- Dobrze, przejdźmy do mniej przyjemnych rzeczy. Badania- momentalnie moja mina zrzedła. Nienawidziłam tego ponieważ wiedziałam co to oznacza, kolejne diagnozy.

Po około godzinie zakończyły się badania i mogłam wrócić do sali. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i znów zaczęłam się tępo wpatrywać w sufit. Po moim prawym policzku spłynęła jedna samotna łza, której pozwoliłam beztrosko spłynąć, nie miałam już siły udawać silnej. Bałam się, że choroba  rozwija się szybko, za szybko. 

Leżałam nieruchomo na łóżku od kilku godzin i myślałam, już nie o diagnozach, chorobie czy o tym co mnie czeka, ale o Justinie. Miałam przed oczami wyraz jego twarzy kiedy powiedziałam mu o tym, że nie mam mamy. Może niepotrzebnie na niego naskoczyłam, ale na samo wspomnienie śmierci mojej mamy, wspomnienia wracały. Ciągłe wyrzuty sumienia wywoływane przez mojego ojca, że to moja wina, że gdybym się nie urodziła wszystko byłoby dobrze. Jeśli słyszy się takie słowa jako dziecko, ono głęboko zapadają w pamięć i mimo upływających lat, nie da się ich usunąć.

- Hope- zaczął niepewnie lekarz. Znów to samo -  Twoje wyniki...

- Nie są za dobre- skończyłam za niego- Ile mi zostało?- Doktor White prawdopodobnie nie spodziewał się takiego pytania z moich ust. Liczył pewnie na atak histerii i nie pohamowanego płaczu. Jednak ja wiedziałam co powoduje moja choroba.

Kiedy lekarz w końcu otrząsnął się z szoku, zamrugał kilkakrotnie. Jego usta co chwilę zamykały się i otwierały, jakby zastanawiał się czy powiedzieć mi prawdę, czy ciągnąć tę szopkę dalej.

- Hope- powiedział po chwili- Jesteś młoda, musisz walczyć. Białaczkę da się zwalczyć, trzeba tylko chcieć. Mu..

- Musisz tylko wierzyć- nie pozwoliłam mu skończyć, a zdanie wypowiedziałam od niechcenia, każdy mi to powtarzał- Białaczka to rak. Rak równa się śmierć. Doktor powinien to najlepiej wiedzieć. Od roku szukamy dawcy i nic. Mam dosyć bezcelowego jeżdżenia po tych wszystkich klinikach i słuchania tego samego, "Niestety ale nie znaleźliśmy dla pani córki dawcy, bardzo nam przykro"- zacytowałam jeną z ostatnich deklaracji mojego lekarza z Chicago- Obiecałam sobie, że jeśli tu nie znajdę dawcy to przestanę się łudzić- mówiąc to łzy cisnęły mi się do oczu- Chcę w końcu normalnie żyć- dodałam cicho.

Usłyszałam ciche westchnięcie.

-Przykro mi Hope- przeniosłam swój wzrok na lekarza. Jego głowa była spuszczona w dół, ukazując przy tym łysinę na środku- Za miesiąc musimy zacząć chemio terapię- słysząc dwa ostanie słowa, moje powieki i usta znacznie się powiększyły, a ja sama wpadłam w swojego rodzaju osłupienie.

- Tylko nie to- powiedziałam, bardziej do siebie niż do doktora, a po moich policzkach spłynęła słona ciecz, którą tak uparcie próbowałam zatrzymać- Nie zgadzam się!- unosiłam głos, wstałam z łóżka i zaczęłam biec. Słyszałam za sobą krzyki doktora, jednak nie przejmowałam się tym.

Chciałam uciec z tamtego miejsca, uciec od choroby. Biegłam, nie zważając na nic. Kiedy znalazłam się już na parterze, przyspieszyłam i wybiegłam przez główne drzwi. Czułam palenie w gardle spowodowane wysiłkiem, próbowałam jednak nie zwracać na to uwagi.

W samej piżamie wybiegłam na ulice Nowego Jorku, ludzie jednak będący zbyt pogrążeni w swoich myślach nie zauważyli mnie. Nerwowo zaczęłam rozglądać się, w którym kierunku mogę biec, kątem oka zobaczyłam pielęgniarki, które biegły w moim kierunku.

Przypomniało mi się, że niedaleko od szpitala znajduje się park. Już miałam biec w tamtym kierunku, gdy jakby z pod ziemi pojawił się przede mną jakiś wysoki chłopak, od którego odbiłam się. Straciłam równowagę i upadłam na chodnik, obijając sobie przy tym dolne części ciała.

Syknęłam delikatnie i zacisnęłam powieki. AŁA!- powiedział w głowie i otworzyłam wcześniej przymknięte oczy. Przede mną była wyciągnięta ręka, spojrzałam w górę i zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha Azjatę. Miał gęste ciemne włosy, postawione na żel do góry, ciemne jak smoła tęczówki i pełne różowe usta, które dzięki uśmiechowi ukazywały szereg prostych, białych zębów.

- Nic Ci nie jest?- zapytał się ze słyszalnym rozbawieniem w głosie. Chwyciłam w tamtym momencie jego dłoń i zacisnęłam na niej swoją.

- Pomijając fakt, że właśnie zbiłam sobie dupę i najchętniej bym cię zabiło, tak wszystko jest okej- uśmiechnęłam się sztucznie, w zamian jednak usłyszałam melodyjny śmiech, którym momentalnie się zaraziłam. Kiedy tak staliśmy i śmialiśmy się, zapomniałam o całym otaczającym mnie świecie.

Niespodziewanie poczułam czyjąś dłoń na prawym barku. Odwróciłam się w tamtym kierunku, a kiedy zobaczyłam przed sobą Megan, mina od razu mi zrzedła. Uśmiech zastąpił grymas niezadowolenia, a do oczu znów cisnęły mi się łzy.

- Hope, musimy już wracać- powiedziała spokojnie pielęgniarka, jakby bała się, że znów zacznę uciekać. Jednak nie miałam już takiego zamiaru. Chłodne powietrze kolejny raz uderzyło we mnie, przez co na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Kiwnęłam jedynie głową na znak, że rozumiem, miałam już iść kiedy usłyszałam za sobą miły, lekko piskliwy głos.

- Czyli masz na imię Hope, uciekinierka ze szpitala- na jego uwagę uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem- Jeszcze nigdy nie poznałem dziewczyny w tak dziwnych okolicznościach.

- Mam się czuć zaszczycona tą wiadomością?- spytałam się ironicznie.

- Możesz mi mówić Książę Calum- powiedział  i poprawił bluzę.

- Bardziej pasowała by cię Księżniczka- mówiąc to mrugnęłam do niego i odwróciłam się plecami, kierując się w stronę drzwi wejściowych, przy których czekała na mnie Megan. Ostatnie co usłyszałam to przyjemny dla ucha śmiech chłopaka.


Pamiętam jakby to było dziś, dzień kiedy dowiedziałam się o chorobie.


*Rok wcześnie*
*13.06.2018r.*


Siedziałam na jednym z plastikowych krzeseł. Po obu moich stronach siedzieli rodzice. Moja mama kurczowo trzymała moją dłoń. Ja jednak cały czas byłam pogrążona w swoich myślach. Od rana rodzice zachowywali się jakoś dziwnie, nie poszli do pracy i nie pozwolili mi iść do szkoły. 

Nie pytałam się o powód ich dziwnego zachowania, jednak kiedy oznajmili mi, że musimy pojechać do szpitala z powodu wyników moich badań, trochę się zmartwiłam. Nie chcieli mi nic więcej powiedzieć, 


Będąc w szpitalu Leo podał moje imię i nazwisko, a recepcjonistka pokierowała nas na 4 piętro. Kiedy winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, przed moimi oczami pojawił się wielki napis "ONKOLOGIA". Poczułam nieprzyjemną gulkę w buzi jednak, próbowałam nie zwrócić na to uwagi. 


Pogrążona we własnych myślach na temat tego oddziału i z czym on się wiąże nie zwróciłam uwagi kiedy pielęgniarka wyczytała nasze nazwisko. Cała nasza trójka wstała, i jakby w zwolnionym tempie skierowała się do odpowiedniego gabinetu. 


Pierwsze co mi rzuciło się w oczy była tapeta. Znajdowały się na niej różne zabawki, postacie z bajek. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, zawsze lubiłam bajki, mimo że miałam już szesnaście lat, kochałam kiedy razem z rodzicami siadaliśmy przed telewizorem w wolne dni i puszczaliśmy jakąś śmieszną animowaną bajkę. Później mój wzrok dostrzegł drewniane biurko, ze stosem papierów a za nim siedzącego wygodnie pana doktora. Jego siwe włosy były w delikatnym nieładzie, na czubku jego nosa znajdowały się okulary, jego twarz zdobił zarost w kolorze włosów. Widząc naszą trójkę wstał z zajmującego wcześniej przez siebie miejsca i podał rękę, oczywiście zaczynając od mojej mamy a kończąc na mnie. 


- Ty pewnie jesteś Hopy- skierował swoje słowa do mnie, na co ja jedynie potaknęłam głową- Nazywam się doktor Wood. Dostaliśmy wczoraj wyniki twoich badań i nie są one za dobre.


- O co chodzi doktorze- wtrącił w końcu mój tata. Czułam, że go też to wszystko ciekawiło i obawiało.

- Państwa córka ma zagrożenie początkowego stadium białaczki szpikowej- kiedy usłyszałam ostatnie dwa słowa, poczułam jak mój świat się zatrzymuje. Moja mama momentalnie zaczęła szlochać, ojciec zaczął pocierać twarz z frustracją, a ja? Ja tylko siedziałam i pustym wzrokiem wpatrywałam się w widok zza okna. Czy to oznacza, że umrę? Że teraz moje życie będzie jedynie odliczaniem dni do końca, do chwili kiedy pożegnam się z tym światem? Że nie pójdę na wymarzone studia? Nigdy nie przeżyję prawdziwej miłości, o jakiej zawsze marzyłam po obejrzeniu tych wszystkich romansideł? Że właśnie teraz moje życie się kończy? 


- Proszę pomóżcie jej- usłyszałam łamiący się głos mojej mamy, przez co moje serce pękło na tysiąc małych kawałków. Nigdy nie chciałam być dla nich ciężarem, a teraz? Teraz będę niosła pasmo nieszczęść za sobą..


- Zrobimy wszystko co w naszej mocy- powiedział lekarz- Chcemy jednak potwierdzić naszą diagnozę, musimy wykonać jeszcze jedno badanie.

- Hope- usłyszałam, głos pielęgniarki która wcześniej nas tu wywołała- Chodź ze mną- powiedziała i skierowała się w stronę małego pomieszczenia, które oddzielała materiałowa zasłona od gabinetu doktora Wood'a. 


Błagam niech to będzie jakaś głupia pomyłka, jakiś błąd- prosiłam w myśli i skierowałam się w stronę, w którą wcześniej podążała pielęgniarka.



***

Tego samego dnia, otrzymaliśmy potwierdzenie choroby, a teraz znajduję się tu gdzie jestem.

Nagle usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, wyjęłam swój telefon z szafki, która znajdowała się obok mojego łóżka. Wpisałam kod i weszłam w wiadomości, były tam trzy nieodczytane. Pierwsza od mamy, napisała w niej, że wszystko już wiedzą od doktora White'a i dziś w nocy wrócą pierwszym samolotem. Super.. Jestem dla nich tylko problemem, mieli na tej konferencji załatwiać jakieś ważne papiery do firmy a znowu muszą się mną opiekować.

Druga była od Ashton'a:

Mam nadzieję, że już lepiej się czujesz. Niezłego mi stracha napędziłaś ;( 
Jutro do ciebie zajadę ;)

Po przeczytaniu wiadomości od Irwina od razu pojawił mi się na twarzy uśmiech. Odpisałam mu krótko, że będę liczyła każdą sekundę do spotkania. Zawsze tak ze sobą pisaliśmy, można też powiedzieć, że traktowaliśmy się trochę jak rodzeństwo.


Trzecia natomiast należała do mojej przyjaciółki z klasy, Holly. Była to szczuplutka, czarnowłosa dziewczyna, która miała cudowny charakter. Kiedy przyszłam do szkoły pierwszego dnia, była ona jedyną osobą, która do mnie zagadała i pomogła się zaaklimatyzować. Nie wiedziała jednak o mojej chorobie, nie chciałam jej o niej mówić, nie potrzebowałam litości i żeby kolejna osoba się przeze mnie zamartwiała.

Holly:

Gdzie ty Hope? 


Jeśli zaraz nie odpiszesz przysięgam, że cię zabiję!

Jeśli próbujesz mnie zdenerwować idzie ci to brawurowo!

Doigrałaś się! Idę do ciebie! Ps. Mam ze sobą patelnię! 

Czytając to wszystko nie wiedziałam czy mam się bać czy śmiać. Odpisałam jej krótko, że musiałam tymczasowo wyjechać z rodzicami i że niedługo wrócę do szkoły.

Odłożyłam telefon na jego poprzednie miejsce i położyłam się wygodnie na łóżku. Po paru minutach, dałam się porwać w objęcia Morfeusza.


***

ZAPRASZAM NA MOJEGO ASKA: http://ask.fm/Pisareczka98
Proszę również o pisanie opinii na temat opowiadania!
KOCHAM WAS! 


piątek, 20 listopada 2015

Rozdział czwarty.





















- Co ty tu robisz?- ze wspomnień wyrwał go cichy głos dobiegający z prawej strony. Kiedy odwrócił tam wzrok ujrzał ją.
- Szukałem ciebie- powiedział odwracając się w jej stronę i obserwując każdy jej ruch.

-  Mnie?- powiedziała powoli odkrywając twarz z czarnej bandany, która zakrywała połowę jej drobnej twarzy- No wiec już mnie znalazłeś, co chcesz?- starała się brzmieć spokojnie, nie chciała żeby chłopak zaczął coś podejrzewać w jej zachowaniu.

- Widzisz bo jest taki problem..- Justin nie wiedział jak ma to powiedzieć.

"Biegłem za Tobą aż tutaj ponieważ w kieszeni bluzy, którą ci dałem są moje klucze i widzisz bez nich nie dostanę się do domu. Jeśli byłabyś taka miła mogłabyś mi je oddać?"- próbował coś wymyślić w głowie, żeby zabrzmieć jak najmniej żałośnie, jednak nieważne co by powiedział i tak wyjdzie na idiotę.

- Masz zamiar tak milczeć do końca życia, czy w końcu łaskawie mi powiesz o co chodzi?- usłyszał trochę kąśliwy ton brunetki. Postanowił jednak to zignorować, ponieważ gdyby jej dogryzł, co prawdopodobnie by zrobił, Hopy mogłaby mu nie oddać kluczy. 

- Masz coś co należy do mnie- blondyn powiedział najspokojniejszym tonem na jaki było go stać, ponieważ wszystko w nim buzowało. Nie dość, że było mu okropnie zimno to jeszcze ten krasnal zaczynał go drażnić swoją mimiką twarzy kiedy do niego mówiła. Nie znał brunetki od tej strony i miał nadzieję, że dzisiaj ma po prostu gorszy dzień.

HOPE

- Masz coś co należy do mnie- kiedy te słowa opuściły jego usta, uderzyły we mnie z podwójną siłą. Nerwowo przełknęłam ślinę i zagryzłam dolną wargę. Co on ma na myśli? Wpatrywałam się w niego wyczekująco.

- Mianowicie co takiego?- zapytałam najodważniejszym tonem na jaki mnie było stać i delikatnie przymrużyłam oczy. 

- Mianowicie klucze- mówiąc to również przymrużył swoje karmelowe oczy. Nie mogąc się dłużej powstrzymać wybuchłam głośnym śmiechem, który nie tyle co był spowodowany odpowiedzią blondyna ale tym, że kiedy chciał zrobić to co ja z oczami przypomniał mi jakiegoś wkurzonego chińczyka.

- Co cię tak śmieszy?!- spytał już widocznie poddenerwowany. 

- Na-nawet nie- nie wiesz jak śmiesz-śmiesznie wygląda-dałeś z z taką mi-miną- próbowałam pohamować ogarniającą mnie falę śmiechu, jednak wychodziło mi to dość marnie.

Kiedy już się uspokoiłam skierowałam swój wzrok na chłopaka, którego mina mówiła "Serio?". Zaczesałam włosy do tyłu znów przybrałam swój poważny wyraz twarzy. Hope ogarnij się, jak na razie nic nie pamięta, jesteś bezpieczna- podpowiadała mi podświadomość.

- Jakie klucze?- musiałam się dowiedzieć dokładniej o czym mówił Justin. 

- Bo widzisz- odchrząknął nerwowo, a jego wzrok momentalnie przeniósł się na czubki butów- No tak, bo ja..

- Zostawiłeś je w bluzie, którą mi dałeś?- zapytałam pewnie. Chłopak jedynie potaknął głową i podrapał się po karku. 

Nic się nie zmieniłeś Justin- dopowiedziałam w głowie i delikatnie się uśmiechnęłam. Jednak niemalże natychmiast spoważniałam i znów naciągnęłam bandanę na twarz. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia poprawiając plecak. 

- Gdzie idziesz?- usłyszałam lekko zachrypnięty głos za sobą.
- Do domu- odparłam obojętnie- Tobie też radziłabym to zrobić, ponieważ zaraz malutki Justin się pochoruje- dodałam i przyspieszyłam kroku. 

Nagle jednak poczułam delikatne szarpnięcie, momentalnie odwróciłam się twarzą do chłopaka.

- Bardzo śmieszne- powiedział ironicznie blondyn- Muszę odzyskać klucze- widać, że był już dość wkurzony, postanowiłam podnieść mu jeszcze bardziej ciśnienie.
- Musisz to ty umyć zęby, bo chyba dawno z pastą się nie spotkały- mówiąc to patrzałam się prosto w jego karmelowe tęczówki i próbowałam nie wybuchnąć śmiechem.

Momentalnie jego twarz przybrała kolor dojrzałego buraka i przysięgam, że można było zauważyć dym lecący z jego uszu. Wykorzystując jego chwilę nieuwagi wyrwałam się z jego uścisku, szybko zbiegłam po schodach i tanecznym krokiem ruszyłam w stronę domu.

Niespodziewanie niczym spod ziemi pojawił się blondyn. Mogłam się tego spodziewać, wybrałam dłuższą drogę, chłopak pewnie poszedł jednym ze skrótów. Cały on- przemknęło mi prze myśl. Zaśmiałam się pod nosem widząc wyraz jego twarz, był nieźle poirytowany całą sytuacją, która dla mnie była komiczna.

- Co ty kurwa wyprawiasz?! Myślisz, że kim ja jestem?! Byłem miły, ale przekroczyłaś granice mojej cierpliwości!- krzyczał w niebo głosy, a ludzie mijający nas zatrzymywali się zaciekawieni całą sytuacją. Ja natomiast uśmiechałam się chytrze i czekałam kiedy skończy swój, długi i jakże interesujący monolog. 

- Nie denerwuj się bo ci ta żyłka zaraz pęknie- wskazałam palcem w miejsce delikatnie wystającego naczynia krwionośnego-  i co będzie? Już nigdy nie zobaczysz tych swoich kluczy- ostatnie zdanie mówiłam z udającym smutkiem.

Wiedziałam, że chłopak próbuje się uspokoić, ponieważ zamknął oczy i starał unormować oddech, który był spazmatyczny. Uśmiech cały czas gościł na mojej twarzy. Miałam plan, widząc że chłopak dalej miał przymknięte oczy, po cichu zaczęłam okrążać jego ciało i stanęłam centralnie za jego plecami.

- Kurwa! Gdzie ona znowu jest!- warknął pod nosem i już miał się obracać kiedy podłożyłam mu nogę a ten upadł jak długi. Upadając zdążył jednak wyciągnąć ręce i uchronić swoją twarz przed nieprzyjemnym zetknięciem z betonem- Hopy!- krzyknął już rozdrażniony do granic możliwości.

- Słucham księciu smrodzie?- mówiąc ukłoniłam się. 

- Czy łaskawie możesz mi pomóc wstać?- zapytał przez zaciśnięte zęby.

- O panie. Ja niegodna?- złapałam się za serce i udawałam wzruszenie. Widząc jego minę wybuchłam śmiechem i podałam mu rękę. Kiedy już mnie złapał niespodziewanie pociągnął mnie prosto na siebie. Z moich ust wyleciał cichy pisk. Moja głowa uderzyła w jego twardą klatkę piersiową i muszę przyznać, bolało- Idiota- wysyczałam łapiąc się za bolące miejsce, którym był nos. 

- Mamusia cię nie uczyła, że wrogą się nie ufa?- na te słowa momentalnie zesztywniałam. W moich oczach pojawiły się szklanki. 

- Nie nauczyła- powiedziałam zaciskając pięści i podnosząc się z chłopaka- Bo nigdy jej nie miałam- dodałam po chwili.

Otworzyłam swój plecak i wyciągnęłam wcześniej spakowane klucze. Miałam zamiar mu je oddać kiedy znów bym go zobaczyła, a w domu mógłby się zagubić więc postanowiłam go spakować. Rzuciłam je na beton obok chłopaka i biegiem udałam się w stronę domu, już nie powstrzymywałam łez, było mi wszystko jedno. Już niedługo wszystko miało się skończyć.

JUSTIN

- Nie nauczyła, bo nigdy jej nie miałam- jej słowa w kółko krążyły po mojej głowie, kiedy leżałem wygodnie na swoim łóżku i brzdąkałem na gitarze. 

Wróciłem już do domu, byłem cały przemoczony ponieważ wracając znów zaczął padać deszcz a moje auto stało pod domem państwa.. No właśnie nawet nie wiem jak ma na nazwisko dziewczyna, przez którą miałem kompletny mętlik w głowie. Kiedy już tam dotarłem wszystkie światła były zgaszone, a dom tym razem wydawał się, pusty.

Po kolejnej godzinie bezczynnego leżenia postanowiłem wstać i odłożyć instrument na miejsce. 

Sięgnąłem po swój telefon w zamiarze sprawdzenia godziny, jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że moja bateria padła. Sfrustrowany rzuciłem mojego Samsunga na łóżko i skierowałem się w stronę łazienki. Zdjąłem z siebie przemoczone ubrania i rzuciłam je w stronę kosza na brudne pranie, jednak jak na złość nic nie wpadło. Przekląłem pod nosem.

Kiedy już się umyłem i wyszedłem spod gorącej wody, prawie się przewracając, przez mokrą podłogę, zauważył za oknem promienie słoneczne co oznaczało, że niedługo będzie szkoła, do której miałem zamiar dzisiaj nie iść. Muszę wszystko przemyśleć. Mimo, że ten mały krasnal wkurzał mnie bardziej niż Dan i reszta chłopaków razem wziętych, co myślałem że nigdy się nie wydarzy, to było w niej coś niezwykłego.

Chcę ją poznać bardziej, dowiedzieć się o niej wszystkiego, co lubi robić? Kim są jej rodzice, jeśli w ogóle ich ma? Czy ma rodzeństwo? Interesowała mnie ta mała istota. 

Kiedy tak o niej rozmyślałem, powieki same mi się zamknęły i odpłynąłem w ramiona Morfeusza.