niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział siódmy.
















 Hope

Dopięłam ostatni guzik czerwono-czarnej koszuli. Uniosłam swój wcześniej spuszczony wzrok i zauważyłam mojego tatę opartego o framugę drzwi, trzymał w prawej ręce moją małą podręczną torbę. Uśmiechał się delikatnie do mnie, jednak ja wiedziałam, że nie jest to jeden ze szczerych uśmiechów, ten uśmiech był wypełniony żalem. Smutkiem, który spowodowałam ja.

W pomieszczeniu pojawiła się zaraz mama, trzymała w ręku kartkę, zapewne był to wypis i termin mojego kolejnego pojawienia się w szpitalu, tym razem na dłuższy czas. Chemioterapia, co to takiego? Dla większości ludzi jest to możliwość i szansa przeżycia kolejnego dnia, a dla mnie? Dla mnie jest to złudna nadzieja, że mogę być jak inni, że nie różnie się od moich rówieśników, że jestem taka sama. Jednak jest to tylko nadzieja.

Pogrążona w swoich myślach nie zauważyłam nawet kiedy podeszła do mnie blond włosa kobieta i splotła nasze palce.

- Chodźmy już stąd kochanie- powiedziała lekko zachrypniętym głosem, widziałam, że jest zmęczona tym wszystkim. Oni również przeżywali moją chorobę. Nie musieli, nie jestem ich biologicznym dzieckiem, a jednak oni zawsze przy mnie byli, są i będą. 

Kiedy Anastazja już kierowała się w stronę wyjścia, pociągnęłam ją delikatnie by spojrzała się na mnie. 

- Przepraszam Was- powiedziałam cicho, jednak na tyle głośno by również Leo usłyszał. Mówiąc to poczułam gromadzące się łzy pod powiekami, które zaczęły niekontrolowanie wypływać i wolno spływać po moich policzkach, tworząc na nich mokre smugi. Momentalnie zakryłam oczy rękoma, nie chciałam by widzieli, że płaczę, że nie daję sobie rady, 

Kiedy tak stałam i delikatnie szlochałam, poczułam otulające mnie ramiona, z obu stron. Cisze w pomieszczeniu zagłuszały jedynie pociągnięcia nosem, jakie wydobywały się ode mnie ale również, od Anastazji, jak przypuszczałam.

- Za co ty nas przepraszasz?- usłyszałam lekko zatykający się głos Leo. 

- Za to, że jestem ..- chciałam dokończyć, jednak nie było mi to dane.

- Jesteś naszą córeczką- powiedziała stanowczo mama- Jesteś Hope, naszą nadzieją. Naszym promyczkiem i nic tego nie zmieni- mówiąc to patrzała mi się prosto w oczy swoimi niebieskimi, załzawionymi oczami- Jesteśmy rodziną..

- I nie ważne co się dzieję, jesteśmy razem i zawsze tak będzie- dokończył tata.


Staliśmy tak jeszcze jakiś czas po czym, trzymając się za ręce opuściliśmy szpital. Jadąc samochodem każdy pogrążył się w swoich myślach. Moje krążyły głównie wokół choroby. "Za miesiąc musimy zacząć chemio terapię" w kółko powtarzałam sobie słowa doktora White. Minęły już trzy dni. Dzięki mojemu tacie doktor zgodził się na przesunięcie o dwa miesiące, oczywiście jeśli nie będzie żadnych komplikacji, ze względu na szkołę. Chciałabym chociaż ukończyć ten rok.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni i weszłam w kalendarz:
Dziś: 24 kwietnia
Przejechałam w odpowiedni dzień i miesiąc: 30 czerwca
Weszłam w "dodaj wydarzenie": Koniec życia.

Po zapisaniu wszystkiego, weszłam w muzykę, wyjęłam z bocznej kieszeni torby słuchawki, zawsze tam je chowam, nałożyłam je i włączyłam jedną z moich ulubionych składanek. 

Nawet nie zorientowałam się kiedy tata zaparkował pod domem, tak dzisiaj on prowadził, powiedział mi, że dał Ashtonowi wolne. 

A co do tego blondyna, na samom myśl o nim uśmiech wkradł się na moje usta. Tak jak obiecał przyjechał do mnie, rozmawialiśmy z dobre trzy godziny, a ile się przy tym się naśmialiśmy. 

Ash kiedy przyszedł do mnie opowiedział mi jak to jego kumpel wrócił od siostry i od razu zamieszanie wielkie zrobił, że miał być chłopiec a będzie dziewczynka i że niby podczas opowiadania potknął się i upadł, przy czym wypadła mu z ręki łyżka. Może nie jest to śmieszne, puki mi nie dopowiedział, że łyżka nie wylądowała na ziemi ale uderzyła ich przyjaciela z taką siłą koło oka, że ten ma teraz ogromną śliwę. Dan, bo tak ma na imię "Pan Łyżka", zaczął go przepraszać, Ash powiedział mu żeby przyniósł jakiś metalowy, chłodny przedmiot by ochłodzić pulsujące miejsce po uderzeniu. Ten oczywiście poleciał do kuchni i wrócił, z łyżką w ręce. 

Kiedy tylko sobie wyobraziłam minę tamtego, tak chciało mi się śmiać. Ashton powiedział, że chłopak, który oberwał momentalnie wstał i zaczął gonić Dana po całym mieszkaniu, krzycząc: "Jak cię dorwę to ci te twoją łyżkę do dupy wsadzę, tak głęboko, że ci gówno nosem wyjdzie". Ponoć chłopak ze strachu zamknął się w łazience i wyszedł dopiero po dwóch godzinach, a jako narzędzie obrony wziął szczotkę od kibla. 

Na samo to wspomnienie lekko się zaśmiała.

Kiedy już weszłam do domu, poczułam, że muszę iść na cmentarz. Muszę wyżalić się Angeli, opowiedzieć jej o wszystkim. Wiem, że ona mi nie odpowie, jednak wiem, że ona mnie wysłucha. Krzyknęłam tylko "Wychodzę", chwyciłam plecak leżący na jednej z szafek i szybko udałam się w stronę miejsca gdzie spoczywała moja siostrzyczka. 

Po około dwudziestu minutach szybkiego spaceru znalazłam się na cmentarzu. Po drodze zaszłam też do kwiaciarni i kupiłam jej ulubione czerwone chryzantemy, które od razu po przyjściu złożyłam na grobie. Usiadłam na drewnianej ławce naprzeciwko murowanego nagrobka i zaczęłam mówić. Opowiadać ostatnie cztery dni, mówiłam o Justinie, o chorobie i o jej postępowaniu. Powiedziałam jej też o dzisiejszej rozmowie z rodzicami.

- Kocham ich Angela. Jednak chciałabym żebyś ty też tu była, żebyś to ty była ze mną teraz- mówiąc to wytarłam wierzchem dłoni słoną ciecz z policzków- A co z Justinem- powiedziałam z lekkim śmiechem w głosie- Z nim jest jak zawsze, nic nie pamięta. Wiesz co postanowiłam? Mam 67 dni, wykorzystam je, by naprawić przeszłość i odświeżyć pamięć, nie tylko sobie- uniosłam głowę do góry i zaczęłam przyglądać powoli ściemniającemu się niebu. 


Posiedziałam tam jeszcze z dobrą godzinę, po czym chwyciłam plecak i skierowałam się ku wyjścia. Wychodząc przez bramę minęłam w niej, zakapturzoną postać, był to jakiś mężczyzna. Kierował się on w stronę alejki gdzie pochowana była moja siostra. Próbowałam walczyć z ciekawością, jednak ona wygrała, zachowując odpowiednią odległość udałam się za dobrze zbudowanym mężczyzną. 

Jakie było moje zdziwienie kiedy zatrzymał się ona naprzeciwko grobu mojej siostry, położyła na nim, mały znicz i zapalił go. Przyglądałam mu się z ogromnym zaciekawieniem, obserwowałam każdy jego ruch. 

Po dłuższej chwili zdjął on kaptur a mi zabrakło powietrza. 


- To niemożliwe- powiedziałam cicho i zakryłam usta rękoma. Moje policzki znów zaczęły pokrywać łzy a ja zaczęłam się wręcz nimi dusić- To jakiś żart- powiedziałam głośniej, co nie uszło uwadze mężczyźnie. Kiedy tylko mnie zobaczył, wstał jak oparzony z ławki i przypatrywał mi się z coraz większą intensywnością. 

- Hope- powiedział powoli i spokojnie jakby bał się, że zaraz ucieknę, jednak ja byłam w takim szoku, że nie byłabym w stanie ruszyć nawet o centymetr. 

"On wrócił"- pomyślałam i momentalnie wszystkie wspomnienia znów wróciły.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz