niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział dwunasty.

























Justin

Otworzyłem oczy i od razu pożałowałem. Poczułem nasilający się ból głowy i nieprzyjemny, metaliczny posmak krwi w ustach. Podniosłem się powoli i oparłem na łokciach, lustrując przy tym pomieszczenie w jakim się znajdowałem. Ściany miały kolor zgniłej zieleni, szafki były drewniane i osadzał się na nich kurz. Wstałem powoli, bosymi stopami stanąłem na drewnianych panelach. Każdy mój krok powodował skrzypienie. 

Wychodząc zza drzwi natknąłem się na małego pluszowego misia. Sięgnąłem po niego i przypatrywałem się mu dłuższy czas, miałem kiedyś podobnego. Nagle usłyszałem huk, jakby coś ciężkiego uderzyło o podłogę. Cały czas trzymałem, uporczywie misia, udałem się w kierunku dochodzącego hałasu. 

Wybiegłem szybko z mieszkania, w którym byłem i dopiero widząc drzwi naprzeciw mnie zrozumiałem gdzie jestem. 

-To moja stara kamienica- szepnąłem i odwróciłem się w kierunku drzwi przez, które przed chwilą wybiegłem. Zobaczyłem w oddali mojego ojca, który siedział na kanapie i pił piwo. Nagle pojawiła się koło niego moją mama, podała mu obiad, jak zawsze uśmiechała się. On tylko rzucił w jej stronę, jedno obrzydliwe spojrzenie i zaczął jeść, przypatrywałem się temu z dala. Nagle ten wstał i zrzucił talerz. Zaczął coś krzyczeć, jednak ja nic nie rozumiałem. Podszedł do niej i zamachnął się,  zacząłem biec w ich stronę, jednak oni z każdym moim krokiem się oddalali. 

- Zostaw ją!- krzyczałem. Nie mogłem pozwolić na to, żeby on ją  uderzył. Jednak oni cały czas się oddalali, im szybciej biegłem, tym oni byli coraz dalej.

- Nic nie zrobisz- usłyszałem cichy głos za sobą. Odwróciłem się w jego stronę i ujrzałem szatynkę. Gdyby nie jej zielone oczy, mógłbym przysiądź, że przede mną stoi Hope.

- Muszę jej pomóc- mówiłem głośno dysząc- To moja mama! Muszę jej pomóc!- do oczu ciągnęły mi się łzy- Muszę- po policzkach spłynęła mi jedną łza. Dziewczyna podeszła do mnie i kucnęła przede mną. Była w moim wzroście. O co tu chodzi? Szatynka zaczęła mnie głaskać po włosach. 

- Wiem Justin- powiedziała wtulając mnie w swoje ciało, a ja równie mocno przytuliłem misia- Ale nie da się jej pomóc- oznajmiła. Ja na jej słowa zacząłem jeszcze mocniej płakać.

Będąc wtulany w nią, odwróciłem głowę w lewo. Znajdowało się tam ogromne lustro, jednak nie to było dziwne. Odbicie przedstawiało szatynkę i jakiegoś małego chłopca, trzymającego misia. Odsunąłem się od dziewczyny i podszedłem do szklanego zwierciadła, a chłopiec w zwierciadle zrobił to samo. Miał on rozciętą wargę i dość spore limo pod okiem. Dopiero z bliska zrozumiałem, chłopczyk w lustrze, to ja. 

- Co jest grane? Jak to możliwe?- powiedziałem cicho i przejechałem po swoim odbiciu. 

- To dopiero początek Justin- odwróciłem się do dziewczyny, jednak ona niczym mgła, coraz bardziej się rozmazywała. 

- Co? O czym ty mówisz?!- podbiegłem do niej i próbowałem ją chwycić, jednak ona jakby rozpłynęła się.

- Odnajdź ją. Szukaj wskazówek- jej głos niósł się po całym pomieszczeniu- Ona jest bliżej niż myślisz.

- Kogo? Jakich wskazówek?- dopytywałem, jednak nikt ani nic mi nie odpowiedziało.

Nagle do po pomieszczeniu rozległ się pisk. Zakryłem uszy. Próbowałem odgonić od siebie ten dźwięk, jednak on stawał się coraz głośniejszy.

- Zamknij się- zacząłem cicho- Zamknij się!- zacząłem krzyczeć- Zostaw mnie!

*

- Zostaw mnie!- krzyknąłem i momentalnie podniosłem się z łóżka. Mój oddech był przyspieszony i nierówny. Do pokoju nagle wbiegli Calum i Dan, a za nimi ktoś kogo bym się tu nie spodziewał. Jako pierwsza podeszła do mnie, usiadła na brzegu łóżka i próbowała chwycić mnie za rękę- Zostaw mnie!- krzyknąłem i chciałem się od niej odsunąć, jednak ona zdążyła chwycić mój nadgarstek.

- To był tylko sen- powiedziała spokojnie- Tylko sen Justin- dodała i zaczęła głaskać mnie, opuszkami palców po dłoni. Kątem oka zauważyłem, że chłopaków nie było już w pokoju. Dziewczyna w tym czasie poszła w kierunku, uchylonych drzwi od łazięki.

- Masz tu gdzieś waciki i wodę utlenioną?- usłyszałem jej głos.

- Em.. Tak, pod zlewem jest mała apteczka- zawsze mi się przydaje.

Po chwili w pokoju znów pojawiła się czarnulka, trzymała w jednej ręce gazy, a w drugiej wodę utlenioną. Usiadła koło mnie i uważnie przypatrywała się mojej twarzy. Ja również intensywnie wpatrywałem się w nią. Była taka tajemnicza, ona sama była jedną, wielką tajemnicą.

- Powiesz mi co ci się śniło?- zapytała i nalała na gazę trochę wody.

- Po co chcesz to wiedzieć?- spytałem i uważnie przyglądałem się jej ruchom.

- Zwykła ciekawość- przyłożyła opatrunek to mojej wargi, na co ja delikatnie syknąłem- Ale oberwałeś- dodała i przetarła, rak podejrzewałem, ranę.

- Nie pierwszy i nie ostatni raz- odpowiedziałem zgodnie z prawdą, Hope zaśmiała się delikatnie i zabrała się do dalszego opatrywania mojej twarzy- Śniła mi się moja stara kamienica, tam gdzie się kiedyś spotkaliśmy- uśmiechnąłem się pod nosem na to wspomnienie z nią- Mieszkałem tam kiedyś, wiesz?- ona jedynie pokiwała głową, na znak, że rozumie- I była tam moja mama i mój- zacisnąłem mocniej pięść- tata. Chciałem do nich podejść- trochę podkoloryzowałem swój sen- ale nie mogłem. Oni, im szybciej biegłem, tym bardziej się oddalali. I nagle pojawiła się jakaś dziewczyna. Myślałem, że to ty, jednak różniły was..

- Oczy- dokończyła za mnie Hope, na co zmarszczyłem brwi- Zgadłam?- spytała się, patrząc na mnie się swoimi dużymi brązowymi oczami.

- Tak, oczy. Miała zielone- dziewczyna, jakby się delikatnie spięła, jednak nie dawała po sobie tego poznać. Widziałem, też, że nie chce o tym rozmawiać, więc nie pytałem- Mówiła, że mam kogoś znaleźć. Szukać wskazówek, że ona jest blisko i potem zniknęła- skończyłem.

Brunetka, również w tym czasie podeszła do śmietnika i wyrzuciła brudną gazę. Następnie podeszła, znów usiadła na łóżku, jednak tym razem po turecku. Nie byłoby to takie dziwne, gdyby nie fakt, że podciągnęła dziwnie nogi pod siebie. Tak robi dziewczyna ze wspomnień.- zauważyłem i spojrzałem się na nią podejrzliwie.

- Ale to był tylko sen- powiedziała cicho.

- Ale bardzo realistyczny- odpowiedziałem szczerze, ona w tym czasie chwyciła mnie za rękę i mocno ścisnęła- A tak w ogóle to dlaczego tu jesteś?- przyglądałem się jej uważnie.

- Martwiłam się o ciebie- odpowiedziała pewnie- I chciałam ciebie też przeprosić, że jak ty to napisałeś? Wystawiłam cię?- zrobiła cudzysłów z palców, nad ostatnim pytaniu- Źle się poczułam i musiałam wrócić do domu wcześniej- wzięła, głębszy wdech i wypuszczając powietrze popatrzała się na mnie przepraszająco- A adres podał mi Dany, bo go o to prosiłam.

- Rozumiem- posłałem w jej stronę uśmiech i również ścisnąłem jej drobną dłoń.

- Nie jesteś zły?- zapytała cicho. Zaśmiałem się delikatnie, była taka urocza, szkoda, że często wyłaził z niej demon.

- Nie, nie jestem. Już.- powiedziałem entuzjastycznie i przytuliłem ją mocno, przewracając przy okazji nas na prawą stronę. Widocznie nie spodziewała się tego z mojej strony, ponieważ głośno pisnęła. Po chwili w pokoju pojawił się Hood, trzymając w dłoni wałek do ciasta.

- Co się stało? Gdzie atakują?- zapytał zdezorientowany. Zaraz za nim pojawił się zdyszany Dany, miał kiepską kondycje, będę musiał mu pomóc ją nadrobić.

- Idioto, po co ci ten wałek?- zapytałem, podnosząc się z drobnego ciała Hope.

- Myślałem, że ktoś was napadł!- wykrzyknął przerażony, na co szatynka zaśmiała się głośno, wszystkich oczy zwróciły się w jej kierunku.

- I jako przyrząd do obrony, wybrałeś wałek?- zapytała z lekką kpiną. Azjata zarumienił się delikatnie i rzucił wałek gdzieś w kąt pokoju. Potem podszedł do nas i przypatrywał się z dziwnym entuzjazmem.

- Co ty znowu wymyśli..

- Kanapka!- krzyknął, nie pozwalając mi dokończyć i rzucił się na mnie, przez co ja upadłem na Hope, która zdążyła jedynie pisnąć. Następnie cała nasza trójka zaczęła się śmiać.

- Ja też!- usłyszałem Dana i dźwięk pękającego drewna, a może były to moje kości?

- Idioci!- powiedziałem równo z Hope i obydwoje zaczęliśmy się głośno śmiać. Oczywiście próbowałem zrobić tak, żeby na dziewczynie nikt nie leżał, albo przynajmniej aż tak duży ciężar. Ona cały czas się śmiała, czym powodowała również uśmiech na mojej twarzy, dzięki czemu również zapominałam o moim śnie. Wydaje mi się, że ma on drugie dno i jest jakoś powiązany z listem od mojej matki.

*

- To na pewno coś znaczy!- powiedział Hood, wstając przy tym z kanapy i chodząc w tą i z powrotem po pokoju- Musisz odnaleźć tą dziewczynę! 

- Jeszcze żeby było to takie proste- oznajmiłem mniej entuzjastycznie i chwyciłem szklaną butelkę z wypełnioną piwem- A ty, co o tym myślisz?- zwróciłem się do Danego, który podczas całej mojej historii o nic się nie pytał. 

- Myślę, że Hood ma trochę racji. Może kiedy ją znajdziesz, ona odpowie tobie na wszystkie pytania. Czemu masz tak mało wspomnień? Co się działo? 

- Muszę nad tym pomyśleć- upiłem kolejny łyk bursztynowego napoju. Nagle po domu rozniósł się dźwięk zamykających się drzwi, a w progu salonu stanął Ashton, był zły, a ja wiedziałem o co chodzi.

- Co ty sobie myślałeś?- zwrócił się w moją stronę dość, wkurzony?- Że nie dowiem się o twojej bójce w szkole! To może bym jeszcze zniósł, ale byłeś pod wpływem alkoholu! Jak mogłeś tak nieodpowiedzialnie postąpić!- krzyczał na cały dom, a chłopacy w magiczny sposób znów wyparowali z pomieszczenia. Zawsze przecież można liczyć na przyjaciół!

- Wiem, sorry- wstałem z fotela i chciałem do niego podejść.

- Wiesz dobrze, że obiecałem twoim rodzicom, że będę się tobą opiekował! Utrudniasz mi to tylko! 

- Rozumiem! Przeprosiłem przecież, to się już nie powtórzy!

- Mam taką nadzieję! Nie chcę kolejny raz słuchać o twoich numerach od moich kolegów!- dokończył zdenerwowany i chciał już wyjść z pokoju.

- Ash, ty znasz prawdę o mojej prawdziwej rodzinie?- zapytałem podejrzliwie. Musiał coś wiedzieć, na pewno wujek i ciocia coś mu mówili, byliśmy przecież rodziną, tak jakby. 

Chłopak stał nieruchomo i widocznie bił się ze swoimi myślami.

- Proszę, opowiedz mi coś. Chcę wiedzieć kim byłem i czemu nic nie pamiętam? O co w tym wszystkim chodzi?- zapytałem i opadłem zrezygnowany na fotel- Czemu nikt nie może mi powiedzieć prawdy?

Usłyszałem kroki, wiedziałem, że blondyn usiadł na kanapie obok. Poczułem jego dłoń na plecach.

- Ponieważ czasem prawda boli bardziej, niż niewiedza Justin. A twoja przeszłość nie jest czymś, czym chciałbyś się chwalić.

środa, 20 stycznia 2016

Rozdział jedenasty.











































































Hope

- Nie! Nie ma nawet takiej opcji!- mówiłam, chodząc nerwowo po pokoju. Chociaż słowo mówić, w tych okolicznościach to trochę za dużo, powiedzmy szczerze, darłam mordę jak nienormalna- Co ty sobie myślisz? Że nagle powiem im wszystkim: " Hej, mam białaczkę szpiku od roku i nie wiem, czy jeszcze długo pożyje!"

- Może nie w takich słowach, ale powinni wiedzieć- odpowiedział Dany, który starał się być spokojny- Powinnaś powiedzieć o tym Holly, jest przecież twoją najlepszą przyja...

- No właśnie!- przerwałam mu- Jest moją przyjaciółką! Nie chcę jej obciążać swoimi problemami! 

- Ale przyjaciołom się ufa i mówi o takich sprawach. Przyjaciele są po to żeby pomagać!- dodał nieco głośniej.

- Ale ja nie potrzebuje pomocy! Radzę sobie doskonale!- podeszłam nieco bliżej- A ty- dźgnęłam go palcem w klatkę- Nie waż się nikomu o tym mówić- wysyczałam przez zęby- Szczególnie jej i jemu. Obiecaj mi- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy- Obiecaj!- krzyknęłam kiedy nic mi nie odpowiadał.

- No dobra!- również podniósł głos i pokręcił niezadowolony głową- Ale to źle się skończy, zobaczysz- mówiąc podszedł do łóżka i chwycił leżącą na nim dżinsową kurtkę- Każdy potrzebuje wsparcia, szczególnie kiedy ma ciężką sytuację, nie da się wszystkiego załatwić samemu, dobrze to wiesz- rzucił mi znaczące spojrzenie.

- Dlatego powiedziałam o tym tobie- wstałam i podeszłam do niego- Daj mi też trochę czasu, sama dopiero staram sobie wszystko poukładać, nie jest to takie łatwe, zawsze miałam gdzieś ta mała iskierke nadzieji, że wyzdrowieje, że nigdy nie będę musiała przyjmować chemioterapii, wiem, dziecięce myślenia, jednak pomagało mi- mówiłam patrząc mu prosto w oczy- Dany boje sie- powiedziałam prawdę, pierwszy raz od jakiegoś czasu powiedziałam komuś prawde. Nie udawałam. W tym czasie rudzielec podszedł do mnie i mocno przytulił- Tak cholernie się boje.

- Wiem, Hope- przyciągnął mnie mocniej do klatki- Wiem to.

Staliśmy tak w ciszy przez parę minut, każde było pogrążone we własnych myślach. Z niewiadomych powodów zaczęłam myśleć o moim ojcu. O naszym ostatnim spotkaniu, o rozmowie i o wizytówce jaką mi dał. Może powinnam mu o wszystkim powiedzieć? Jestem jego córką, a on, nie wiadomo jak bardzo bym się przed tym broniła, jest moim ojcem.

- Hope- zaczął niepewnie Dany. Ja wiedziałam o co mu chodzi, w domu czekali na niego przyjaciele. Posłałam w jego stronę, delikatny uśmiech, kiedy już się od siebie odsunęliśmy i powiedziałam ciche:

- Idź już- on na to cmoknął mnie przelotnie w czoło i kiedy już chwytał za klamkę dodałam- I tak, pogadam z Holy. Myślę, że ty jej też wpadleś w oko- mrugnęłam w jego strone, na co on jedynie odpowiedział mi prychnięciem.

Po wyjściu rudzielca, od razu rzuciłam się na łóżko, przykryłam szczelnie kołdrą, czując przez to przyjemne dreszcze, przeszywajace moje ciało. Ułożyłam się w wygodnej dla siebie pozycji i starałam odpłynąć w krainę snów. Po paru minutach udało mi się.


*

- Hope, przysięgam, znajdę tego ptaka i go kurwa zajebie!- groźby mojej przyjaciółki roznosiły się prawdopodobnie po całej szatni, jak nie szkole. Natomiast mój śmiech niósł się po całym Nowym Yorku- Jak on mógł na mnie nasrać?! I z czego ty tak rżysz?!

- Wiesz- mówiłam, starając się nie udusić się ze śmiechu- Na świecie jest miliony różnych gatunków ptaków, jak chcesz znaleźć tego jedynego?- wyksztusiłam z siebie.

- W dupie to mam! Jak będzie trzeba to zabije te wszystkie srajdupce!- krzyknęła zbulwersowana i udała się w stronę klasy. Oczywiście równanież się tam udałam, dogoniła ją w połowie drogi i przytuliłam mocno.

- Pomoge ci znaleźć tego srajdupca, a potem ugotujemy sobie z niego rosół, okej?- zapytałam, jednak mój humor nie udzielał się nadal Holy- Ej, weź! To tylko kurtka, jak chcesz wypiore ci ją- czarnulka rzuciła tylko w moją strone jedno spojrzenie i przysięgam na wszystko, gdyby mogła zabić wzrokiem już dawno bym leżała na środku korytarza, z wielką dziurą w czole.

Nagle jak spod ziemi wyrosła przed nami Alison, była przyjaciółka Holy. "Super. Jeszcze ty mi jesteś potrzebna teraz"- pomyślała i rzuciłam w jej stronę spojrzenie pełne pogardy.

- Widzę nasze dwie laleczki Voodu- rzuciła w nasz strone, jeden ze swoich żałosnych tekscików i po chwili sama się z niego zaczęła śmiać.

- Widzę nasza królowa brokatu i jej kleiki, czym sobie zasłużyłyśmy na twój iste żałosny i pusty, jak ty, jak komentarz?- zapytałam udając zaszczyt.

- Ja w porównaniu do ciebie, jestem naturalną i..

- Naturalna? A twoje cycki o tym wiedzą?- rzuciła w jej stronę Holy i ciągnąć mnie za rękę zgrabnym ruchem wyminęła. Słychać było tylko za naszymi plecami śmiechy innych ucznów i sfrustrowany pisk Alison, co wywołało na moich ustach ogromnego banana. Czy ten dzień, może być jeszcze lepszy?

*

- Dobrze kochani, wyciągamy karteczki i piszemy kartkówke!- powiedziała entuzjastycznie naszą matematyczka, a ja automatycznie uderzyłam głową o blat mojego stolika. " Musiałaś, kurna wykrakać nie?!"- w tym czasie również ochrzaniałam moją podświadomość- Panienko Hope- kolejna, co wy macie z tą "panienką". Podniosła głowę z blatu i spojrzałam prosto w wyblakłe oczy panny Smith- Gdzie panieńki kartka?- zapytała, z tym swoim przesłodzonym uśmieszkiem.

- Myśle, że w mojej torbie- odpowiedziałam pewnie i obdarowałam ją równie sztucznym uśmieszkiem.

- A mogłabyś ją wyjąć?- zapytała się lekko podirytowana moją odpowiedzią. Tak bardzo mi się cisnęło na usta "A ty byś mogła, w końcu umyć zęby." Jednak obiecała Anastazji, że postaram się w tej szkole mieć chociaż odpowiednie zachowanie.

- Oczywiście- odpowiedziała przesłodzonym głowę i sięgnęłam po moją torbe, z której wyjełam po chwili zeszyt i wyrwałam ze środka kartkę. Fakt była trochę pogięta i postrzępiona, jednak mało mnie to obchodziło.

Smith, zaczęła dyktować treść zadania, które przepisał am bezmyślnie na  kartkę. Kiedy już skończyła i oznajmiła nam, że mamy dziesięć minut na rozwiązanie tego, chwyciłam mocniej swój długopis i zaczęłam rozwiązywać zadania. Kiedy już w pierwszym przeczytała zapis, zrozumiała co to jest czarna magia.

Ta kobieta dała mi przepis na jakąś zupę z jaszczurki, to na pewno nie jest równanie matematyczne! Czy to w ogóle jest możliwe, żeby było w matematyce tyle "x"? 


Zdesperowana spojrzałam na przyjaciółkę siedzącą obok i zobaczyłam, że ona już to zrobiła. No chyba sobie ze mnie żartujesz?! Kim ty jesteś, robotem?!

Znów przeniosła spojrzenie na moją kartkę, na której były zapisane jedynie polecenia.


- Czy za same pytania, można zdobyć jakieś punkty?- zadałam pytanie, a prawie połowa klasy parsknęła śmiechem. Debile ja mówię całkiem poważnie! Pani Smith natomiast nie było do śmiechu, załamana podeszła do mnie i usiadła na moim stoliku. Kobieto, wiesz co go przestrzeń osobistą?!

- Droga Hope, odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie można zdobyć za polecenia punktów. Ale jestem przekonana, że potrafisz to- kończąc, wstała i poklepała mnie po ramieniu- Przeczytaj jeszcze raz.

Spojrzałam na nią dość zdziwiona, bo nie mogło do mnie dojść co właśnie się stało. Jednak ja mi poradziła nauczycielka, przeczytała jeszcze raz zadania. Oczywiście zupę z jaszczurki zostawiłam dla niej, jednak pozostałe zadania starałam się chociaż spróbować rozwiązać.

- Dobrze, dodajemy karteczki! Mam nadzieję, że będą same pozytywne oceny- wyłapałam wzrok nauczycielki, skierowany na moją osobę i delikatnie się zarumieniłam.

*

Następne lekcje minęły dość luźno. Kiedy przyszedł czas na obiad, szybkim krokiem udałyśmy się do stołówki. Dzisiejszego dnia ani razu nie napotkałam Justina, trochę mnie to obawiało.

Może nie przyszedł do szkoły?- pomyślałam.

Kiedy weszłyśmy, od razu zauważyłyśmy, że ktoś się bije. Holy od razu podeszła w miejsce gdzie była zgromadzona dość sporą liczba osób. Ja również poszła w jej śledy. Dzięki temu, że jestem dość szczupła prześlizgnęłam i stała tak na prawdę metr od bijących się chłopaków. 

- Justin- szepnęłam cicho kiedy ujrzała chłopaka leżącego na podłodze, który był okładany przez innego chłopaka. Z jego dolnej wargi leciała krew, a pod lewym okiem tworzyło się limo. Kiedy analizował am twarz chłopaka nasze spojrzenia się skrzyżowały. 

*

- Justin!- krzyczałam szczęśliwa, biegając po całym budynku. Kiedy wbiegłam do mieszkania chłopaka, usłyszała dźwięk bitych butelek. Szybko schowałam sie w ogromnej, drewnianej szafie w przedpokoju. 

- To ty powinieneś się zabić!- do moich uszu dobiegł roztrzęsiony głos Justina. Następnie było słychać mocny huk, jakby coś ciężkiego uderzyło o podłogę i cisza. Następnie kolejny, jednak ten brzmiał jak uderzenie. Nadal nie słyszałam mojego przyjaciela. 

Szybko wbiegłam z szafy i podbiegłam do Justina, który leżał nieruchomo na podłodze. Nad jego ciałem stał ojciec, który widząc mnie, zabrał swoją kurtkę i bez słowa wyszedł z domu. Ja natomiast uklękłam koło blondynka i zaczęłam głaskać po głowie. Po policzkach spływała mi ciepła, słona ciecz, jednak ja szybko ocierałam ją rękoma. 

Kiedy już się uspokoiłam, próbowała podnieść przyjaciela. Udało się mi się po dłuższym upływie czasu. Przeniosła go do jego pokoju i wiedziałam z nim do momentu, kiedy się obudził. 

W chwili kiedy tylko zobaczyłam, że Justin otwiera oczy, rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam. Nie wiedziałam co mogę innego zrobić. 

- Nigdy więcej mi tak nie rób!- krzyknęła i jeszcze mocniej go do siebie przyciągnęłam. Siedzieliśmy tak jeszcze przez długi czas. Czułam się bezpieczną przy nim i chciałam, żeby on też się tak czuł.

*

Przypomniałam sobie tamtą sytuacje. Tamtego dnia dowiedziałam sie, że mama blondyna nie żyje. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu, jeden z nich. 

Kiedy wspomnienie przeminęło, szybko podbiegłam do chłopaka składającego Justina i dzięki jego nieuwadze przewróciłam go, dzięki czemu pozwoliła chłopakowi na uwolnienie się. Wstając zauważyła tylko jak Dany i Hood ciągną gdzieś nieprzytomnego Biebera. Ja natomiast szybko zarzuciłam na bark torbę i nie zważając na krzyki i nawoływania innych udałam się w stronę wyjścia ze szkoły. Powiem jutro, że się źle poczułam. Miałam serdecznie dość tego dnia, zaczął się tak świetnie, a skończył tak beznadziejnie. 


Oczywiście napisałam esemesa do mojej przyjaciółki, w którym poinformowałam ją, że musiałam wrócić do domu. Nie chcem od niej otrzymywać kolejnych gróźb. Szybkim krokiem, powędrowała do domu, w którym czekało na mnie rozwiązanie moich wszelkich problemów. A zwie się ono lodówka

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział dziesiąty.



















Hope

Moje włosy wiatr rozwiewał we wszystkie strony, co nie ułatwiało mi wcale mojej sytuacji. Co chwilę potykałam się, przez co traciłam chwilowo równowagę, jednak na szczęście ani razu się nie wywaliłam. Tak, biegłam. Zapomniałam, że dzisiaj Ashton od rana był do dyspozycji tylko mojego taty. Ostatnio często zapominam o wielu rzeczach, jest to zapewne spowodowane ostatnimi wydarzeniami, a co najważniejsze spotkaniem z ojcem. 

Wbiegłam cała zdyszana do szkoły. Wyjęłam z kieszeni dresowych spodni telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Szlak! Był rozładowany! Dlatego pewnie nie zadzwonił mi budzik. Przeskakując co dwa schodki udałam się na drugie piętro i szybkim krokiem skierowałam się w kierunku drzwi. Wzięłam kilka uspokajających oddechów i otworzyłam je. 

Tak jak się spodziewałam, wszystkie spojrzenia uczniów były skierowane w moją stronę. Świetnie, czy ten dzień może być jeszcze gorszy?

- Panienka Brown- powiedziała starsza kobieta siedząca za biurkiem. Jej siwe włosy były zaczesane w idealnie uczesanego koka. Wyblakłe oczy zdobił niebieski tusz do rzęs a usta czerwona szminka. Była ubrana w niebieską elegancką koszulę i idealnie opinające jej chude nogi, czarne spodnie.

Nawet ta stara jędza wygląda lepiej ode mnie. Super.

- Dzień dobry proszę pani- powiedziałam lekko zakłopotana całą tą sytuacją. Słyszałam śmiechy dochodzące z pod ściany i szepty na temat mojego dzisiejszego wyglądu.

- Cóż się takiego stało, że panienka zaszczyciła mnie swoją obecnością?- zapytała kąśliwie. Nienawidziłam kiedy mówiła do mnie "panienka". Ogólnie nienawidziłam jak do mnie mówiła.

Ponieważ jestem głupia i zamiast spokojnie ubrać się, umalować i dojść do szkoły omijając jedną lekcje, ja biegłam jak nienormalna, bo boje się pani?- cisnęło mi się to zdanie na usta jednak uznałam, że chciałabym pożyć jeszcze te dwa miesiące, bo mam plan do zrealizowania. Uśmiechnęłam się natomiast sztucznie i przesłodzonym głosem powiedziałam:

- Ponieważ biologia jest tak bliska mojemu sercu jak nic innego- następnie usiadłam w ostatniej ławce pod oknem i wyciągnęłam książki. 

- Skoro tak to powiedz mi- o, pytanie na wstępie. Mam może telefon do przyjaciela, albo jakieś inne koło ratunkowe- Jaki jest obieg krwionośny żaby?

- Duży i mały- odpowiedziałam z lekkością.

Banalne.

- Nie- powiedziała twardo- Andre- zwróciła się do chłopaka siedzącego pod ścianą, który miał minę, jakby w jego głowie, stado małych ludzików biegało i krzyczało, szukając kartki z odpowiednim rozwiązaniem.

- Mały i duży- odpowiedział dość zdezorientowany.

- Dobrze- powiedziała z tym swoim uśmieszkiem na twarzy i wróciła do zapisywania notatki na tablicy. Ja natomiast chwyciłam swój piórnik, zacisnęłam na nim mocno paznokcie i analizowałam w głowię, czy opłaca mi się w nią rzucić z szansą 0,01%, że nie zorientuje się kto to, czy z szansą 0,09% , że straci przytomność no i z najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem 99%, że zorientuje się kto to był, zadzwoni do moich rodziców i będę miała przesrane. 

 Po dłuższym namyśle uznałam, że lepiej jak wezmę kilka wdechów i zabije ją w głowie, jak to zwykle robię.

Kiedy po raz dziesiąty wymyślałam torturę dla Webb, zapewne rozmarzoną miną, zadzwonił dzwonek, natychmiast podbiegła do mnie Holly, a po jej minie uznałam , że ledwo powstrzymuje się, żeby nie wybuchnąć mi śmiechem prosto w twarz. 

- Czym się kierowałaś zakładając ten wieśniacki sweter?- powiedziała z lekką kpiną. Wiem, nie był on najładniejszy, co ja mówię był straszny. Kto nosi sweter z reniferami wiosną?!

- A czym kierowałaś się zadając mi to pytanie?- rzuciłam jej pełne nienawiści spojrzenie i wyszłam z klasy, udając się w kierunku mojej szafki.

- Hope! Hope, no nie obrażaj się!- słyszałam nawoływania mojej przyjaciółki jednak postanowiłam je na razie ignorować. Znajdując się już przy mojej szafce, szybko wstukałam kod i wrzuciłam książki do środka- Czemu ty tak szybko chodzisz?- zapytała się czarnulka i oparła się ręką o szafkę obok. Na jej pytanie lekko się zaśmiałam- Chodziło mi o to, że dzisiaj przecież jesteś umówiona z Justinem.

- No i co z teg.. Jestem umówiona z Justinem!- powiedziałam głośniej i uderzyłam czołem o szafkę. 

- No, a wyglądasz jak gówno- powiedziała szczerze Holly i rzuciła mi pocieszający uśmiech.

- Wiesz, czasem mam ochotę ciebie zabić za tą twoją szczerość- powiedziałam przez zaciśnięte zęby i mocniej wcisnęłam czoło w metalowe drzwiczki- Co ja mam zrobić?

- I właśnie dlatego przyjaźnisz się ze mną- powiedziała radośnie i pociągnęła mnie w stronę swojej szafki, wyrywając mi przy tym prawię rękę. Kiedy już znalazłyśmy się przy jej szafce, otworzyła ją i wyciągnęła z jej środka jakiś worek- Ta da!- pomachała mi przed oczami nim, z wielkim uśmiechem na twarzy.

- Holly, wiem że źle wyglądam- pokazałam na siebie- Ale wolę iść w tym, niż w worku.

- Nie wiem czemu to ty masz lepsze oceny ode mnie, na prawdę- powiedziała- W tym worku są ubrania!- powiedziała głośniej i rzuciła we mnie nim- Idź się przebierz w te rzeczy.

Jak kazała mi przyjaciółka tak zrobiłam. W reklamówce były czarne rurki, z dziurami na kolanach i do tego zwykła koszula w kratę. Szybko się w to przebrałam. Na samym dnie znajdowały się kosmetyki. Podeszłam do lustra, przy zlewach i zrobiłam sobie delikatny makijaż. Włosy zaczesałam w kitkę. Może nie wyglądałam jak Victoria's Secret, ale przypominałam przynajmniej dziewczynę. 

Równo z dzwonkiem wyszłam z łazienki i udałam się w stronę klasy. Kiedy nagle poczułam rozsadzający ból głowy. 

Nie dziś, nie teraz.

Poczułam również, coś lepkiego spływającego mi z nosa. Przyłożyłam tam rękę i szybkim ruchem starłam to. 

- Krew- powiedziałam cicho, tracąc jednocześnie kontrole nad moimi nogami, które w tym momencie postanowiły odmówić mi posłuszeństwa- Pomocy- powiedziałam ledwie słyszalnie, nie miałam siły. Obraz zaczynał mi się powoli rozmazywać, a wszystko kręciło się. 

- Hope- usłyszałam znajomy męski głos. Poczułam, również silne dłonie, które uniosły mnie delikatnie do góry- Pomocy! Niech ktoś nam pomoże! Hope, proszę nie zamykaj oczu, słyszysz?- czułam rozpacz, strach w jego głosie, ale kim on był? 

- Co się tu dzie.. O Boże, Hope!- usłyszałam głos jednej z nauczycielek- Dzwoń na pog..- dalej nie usłyszałam ponieważ, urwał mi się film.


Obudziłam się w sali szpitalnej, znowu. Zobaczyłam przy moim łóżku moją mamę, która kiedy tylko zauważyła, że się ocknęłam, przytuliła mnie mocno.

- Ale nas przestraszyłaś córeczko- powiedziała spokojnie odsuwając się ode mnie i głaszcząc mnie delikatnie po policzku.

- Gdzie tata?- zapytałam zauważając jego nieobecność.

- Spokojnie, rozmawia z lekarzem- uśmiechnęła się delikatnie- A jak ty się czujesz?

- Dobrze- powiedziałam lekko naciągając prawdę, trochę bolała mnie głowa ale tak to czułam się w miarę okej- Mamo wiesz kto mnie znalazł, na korytarzu i wezwał pomoc?

- Przykro mi córeczko, ale nie mam pojęcia- odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się lekki grymas. Czyli jutro się dowiem, kto był moim "wybawcą". 


Po około dwóch godzinach wróciliśmy do domu, Na zegarze zaraz miała wybić osiemnasta, a ja byłam już tak zmęczona jakby miała być dwudziesta. Wbiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łózko, wcześniej jednak podłączyłam telefon do ładowania. 

Kiedy wystarczająco się naładował, włączyłam go, a moim oczom ukazało się 14 wiadomości i 36 nieodebranych połączeń. 10 wiadomości standardowo było od Holly i szczerze mówiąc, mogłabym ją podać do sądy za groźby karalne i jestem pewna, że dostałaby zakaz zbliżania się do mnie na kilka dobrych metrów. 

Jednak następne dwa były od nieznanego numeru, otworzyłam je:

Nieznany:
"Ja czekam już przed szkołą, koło muru. Chłopak w czarnej skórze ;)"

"Dzięki za wysad."

No i już wiemy kim jest nieznajomy. Postanowiłam jednak, że wyjaśnię mu wszystko jutro w szkole, oczywiście pomijając temat białaczki. 

Kolejne dwie dotyczyły nieodebranych połączeń i nagrania na sekretarkę. 

Holly, prosisz się sama o rozprawę sądową. Zaczynam się powoli ciebie bać- zauważyłam i lekko się zaśmiałam, na swoje stwierdzenie. 

Nagle, ktoś zapukał do moich drzwi. Rzuciłam ciche "proszę" i usiadłam na brzegu łóżka. Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam w nich chłopaka, którego zupełnie bym się nie spodziewała.

- Przeszkadzam- zapytał cicho i uśmiechnął się promieniście.

- Nie, co ty? Siadaj- powiedziałam i poklepałam miejsce obok siebie- Coś się stało Dany? 

- Nie- powiedział stanowczo- A właściwie to tak- dodał po chwili- lekko załamany.

- Mów o co chodzi- mówiąc to zaczęłam delikatnie głaskać go po plecach, by dodać mu trochę otuchy, kiedy dalej nie mówił walnęłam go mocniej w plecy- Mów!

- Ała! No dobra!- zadowolona uśmiechnęłam się zwycięsko w jego stronę, on natomiast gdyby mógł zabić wzrokiem, zapewne zrobiłby to w tej chwili- Jeśli ty mi też coś powiesz, zgoda?

- Wiedziałam, że nic nie ma za darmo- powiedziałam udając załamanie- Zgadzam się, ale pierw ty mów- rozkazałam i usiadłam wygodniej na łóżku, krzyżując nogi i lekko podciągając je pod siebie, uwielbiałam tak robić. 

- No wiec jest taka sprawa..