sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział dziewiąty.





















Justin

Siedziałem na stołówce, razem z Calumem i Danem, z którymi zajmowałem nasz stolik. Z chłopakami byliśmy znani, ludzie ze szkoły czuli do nas respekt. Muszę jednak przyznać, że wieu się nas bało, może słusznie, nie byliśmy typami grzecznych i poukładanych chłopców, każdy z nas przeżył własną historię, która ukształtowała jego charakter. 

Grzebałem metalowym widelcem w sałatce, dzisiejszego dnia nie miałem na nic ochoty. Ostatnio często tak mam, moje myśli są cały czas przy liście od mamy, a jeśli nie przy nim to krążą wokół Hope i tak na zmianę. Nawet granie na gitarze nie poprawia mi humoru, czy wypady do klubu z chłopakami. Od kiedy przeczytałam wiadomość od mamy, mam ochotę jedynie na leżenie lub wyżywanie się na worku bokserskim u nas w piwnicy.

- Stary co jest?- zapytał w końcu Hood- Od jakiegoś czasu zachowujesz się jak nie ty, o co chodzi?

- Myszlisz o tej dziewszczynie?- zapytał się Dan dość niewyraźnie, ponieważ jego usta były wypełnione po brzegi burgerem. Zaśmiałem się delikatnie i przyłożyłem rękę do twarzy, z kim ja się przyjaźnię?

- Gorzej niż Justin gdy je spaghetti- powiedział Azjata kręcąc z politowaniem głową, którego twarz była umazana cała czekoladą z naleśników.

- Odezwał się- powiedziałem udając zbulwersowanie i rzuciłem w niego kawałkiem pomidora z sałatki. Ten idiota oczywiście nie był mi dłużny, odwdzięczył mi się pięknym za nadobne i polał mnie ketchupem. Wstałem natychmiast od stołu i spojrzałem na swoją bluzkę, na której białym tle znajdowały się czerwone "bazgroły". Spojrzałem na przyjaciela wzrokiem pełnym nienawiści, a ten tylko wysłał mi w powietrzu buziaka, zrobiłem minę zabójcy i już miałem na niego wylać mój sok z kubka kiedy nagle dostrzegłem coś, a bardziej kogoś.

W drzwiach od stołówki stała Hope, tak to była na pewno ona. Wszędzie bym ją poznał, jej piękne czekoladowe oczy i długie ciemne włosy. Była ubrana w biały, luźny sweter i czarne rurki, wyglądała ślicznie, mimowolnie na jej widok się uśmiechnąłem. Przyjaciele nie wiedząc o co chodzi odwrócili się również i wbili wzrok w postać, stojącą w wejściu i rozmawiającą z jakąś dziewczyną. 

Niespodziewanie Hood, wstał również od naszego stolika i udał się w kierunku dziewczyn, przedtem wycierając twarz w serwetki, przypatrywałem się temu ze zdziwieniem. Podszedł on do Hope i brunetki i zaczął z nimi o czymś rozmawiać, moja "Zagadka" co chwilę się śmiała, nie wiem czemu, ale poczułem delikatne ukłucie w sercu. Czemu przy mnie się tak nie śmiała?- zadałem sobie w głowie pytanie. Postanowiłem usiąść i zająć się rozmową z Reedem, który dalej spożywał swojego hamburgera. 

- Dziewczyny to jest Justin i Dan, ci dwaj idioci, o którym wam opowiadałem- usłyszałem głos Caluma, więc podniosłem głowę i w tym momencie spojrzenie moje i Hope się skrzyżowało i nie wiem czemu, zobaczyłem w jej oczach ogromny ból i smutek. Może tylko mi się wydawało?- A to jest Holly i..- kontjednak nie pozwoliłem mu dokończyć.

- Hope- dodałem cicho i dalej intensywnie wpatrywałem się w postać dziewczyny, która zawstydzona tą całą sytuacją, nerwowo zagryzała wargę i miętoliła rękawy swetra w dłoniach. 

- Tak- powiedział entuzjastycznie Hood- Dziewczyny zjedzą z nami, a raczej dokończą lancz,  który jak widzę, Dan już skończył- skierował swoje słowa w stronę rudzielca jednak on nie zwracał na niego uwagi. Jego wzrok wbity był w czarnulkę stojącą obok Hope. Czyżby Reed się zauroczył? 

Holly chyba to zauważył bo delikatnie się zarumieniła i zachichotała, dźwiękiem przyjemnym dla ucha, nie takim jak wszystkie puste laski, lecz takim dziewczęcym, słodkim śmiechem. Dan odchrząknął delikatnie, przetarł serwetką twarz, która była cała umazana w sosie i spuścił swój wzrok w dół. Dziewczyna zgrabnie wyminęła Hope i usiadła koło Dana. Cień uśmiechu wpłynął na moją twarz kiedy zobaczyłem jak nasz rudzielec rozmawia z czarnulką, od której biła szczerość i naturalność. 

Kiedy ja znów skierowałem swoje spojrzenie na Hope ona siedziała już obok Azjaty i spokojnie rozmawiała. Zauważyłem, że kątem oka cały czas mi się dokładnie przygląda, zaśmiałem się na to pod nosem, lecz chyba zbyt głośno ponieważ spojrzenia wszystkich skierowały się w moją stronę. 

- A tobie co stało się w bluzkę?- zapytała się Holly- Jeśli tak bardzo lubisz ketchup, trzeba było mówić, a nie oblewać się nim w szkole- powiedziała radośnie i puściła mi oczko. Zaśmiałem się na jej słowa i postanowiłem odpowiedzieć. 

- Moje zamiłowanie jest tak ogromne, że nie mogę się z nim rozstawać nawet na sekundę, a że w szkole ketchup jest za darmo, poprosiłem mojego kochanego przyjaciela, Caluma- wskazałem ręką na chłopaka obok- żeby mnie oblał. Oto cała historia, smutna, lecz prawdziwa- powiedziałem, kończąc i wydąłem dolną wargę, udając smutek.

- To było takie głębokie- powiedział Hood i zaczął udawać histeryczny płacz- Stary pamiętaj, jeśli jeszcze coś będę mógł dla ciebie zrobić powiedz mi tylko- mówiąc to poklepał mnie po ramieniu. 

Wszyscy nagle z naszego stolika wybuchli gromkim śmiechem. Jednak najbardziej wychwyciłem śmiech mojej czarnulki, był on taki naturalny, niewymuszony, był idealny w każdym calu. Zakochałem się w tym śmiechu. 

Nagle przypomniało mi się coś:

*
- Justin! Chodź tu!- usłyszałem radosny głos mojej przyjaciółki, wbiegłem do niej do pokoju, jednak jej tam nie było. 

- Ej! Gdzie jesteś!- zacząłem ją wołać lecz ona nie odpowiadała- To nie jest śmieszne! Jeśli za chw..- już miałem kolejny raz krzyknąć kiedy on wyskoczyła z szafy, a na twarzy miała maskę, jakiegoś upiora. Pisnąłem na jej widok i upadłem na podłogę. 

Do moich uszu dotarł przeuroczy śmiech dziewczynki, która w międzyczasie zdjęła maskę i kucnęła przy mnie. 

- Szkoda, że nie widziałeś swojej miny Jus- powiedziała dalej się śmiejąc, śmiechem pełnym szczerości i wolności. 

- Bardzo śmieszne- powiedziałem obrażony i już miałem wstać kiedy ona popchnęła mnie delikatnie i usiadła na mnie okrakiem.

- Chyba nie jesteś na mnie zły, prawda?- zrobiła minę zbitego psa i patrzyła się na mnie swoimi dużymi, ciemnymi oczami. Nie chciałem, żeby była smutna, kochałem kiedy się śmiała.

- Oczywiście, że nie- powiedziałem bez chwili zawahania i wtuliłem w siebie jej drobne ciało.

- To dobrze, nie chcę, żebyś kiedykolwiek był na mnie zły- powiedziała i mocniej zacisnęła swoje piąstki na mojej koszulce. 

*

-Justin! Słuchasz nas!- dopiero kiedy Hood mnie szturchnął, otrząsnąłem się z swego rodzaju transu.

- Nie, sorry. Zamyśliłem się- powiedziałem zgodnie z prawdą.

-  Zbieraj się, zaraz matma. Chyba nie chcesz się znowu spóźnić.

- I stać w kącie przez pięć minut? Pewnie, czemu nie?- powiedziałem udając entuzjazm. Obaj z przyjacielem się zaśmialiśmy, a po chwili dołączyły do nas dziewczyny i Dan. 

- Dobra to my lecimy na biologie- powiedziała Holly i przytuliła każdego z nas, a Danowi dodatkowo dała całusa w policzek. Hope natomiast jedynie nam pomachała i udała się z przyjaciółką, w stronę sali biologicznej.


Kiedy byliśmy już z chłopakami w klasie, postanowiłem poświęcić chwilę, na przeanalizowanie tego wspomnienia. Co to w ogóle było? O co w tym wszystkim chodzi?

Próbowałem sobie przypomnieć coś więcej, jednak nie mogłem, moje wspomnienia były, zablokowane. Ogrodzone jakąś barierą, która ma je chronić. Kiedy tak o tym myślałem, nie zorientowałem się nawet kiedy minęła lekcja. 

Wyszedłem jako jeden z pierwszych z sali, włożyłem książki do szafki i udałem się w stronę wyjścia. 

Kiedy tak sobie spokojnie szedłem, poczułem, że ktoś szarpie mnie za koszulkę, obróciłem się i miałem zacząć już, drzeć się, że ciągnąć to ona ( wiedziałem, że musi to być dziewczyna, ponieważ chłopak raczej nie szarpał by MNIE za koszulkę ) może mi coś innego. Jednak kiedy zobaczyłem kto to taki, opanowałem się.

 Przede mną stała, malutka postać Hope. Widać było, że się dość denerwuje, mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok. Czekałem aż coś powie, wiedziałem, że lepiej na nią nie naciskać.

- Jus, ja chciałabym cię przeprosić, za moje ostatnie zachowanie- powiedziała na jednym wydechu i spojrzała mi w oczy.

- Em..- nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć- Em.. Nic.. Nic się nie stało.. Ja.. Hm.. Ja rozumiem- powiedziałem lekko zdenerwowany i uśmiechnąłem się delikatnie.

-Dziękuje- powiedziała cicho i już miała odchodzić lecz postanowiłem coś zrobić, raz się żyje, nie? Delikatnie szarpnąłem ją w swoim kierunku i spojrzałem w jej czekoladowe, duże oczy, które zdobił jedynie delikatny makijaż. 

- Może wyskoczylibyśmy po szkole jutro na kawę, znam dobrą kawiarnię w pobliżu- powiedziałem na jednym oddechu. Co się ze mną dzieje? Nigdy nie miałem problemu w zaproszeniu dziewczyny. Poczekaj, ja nigdy nie zapraszałem dziewczyny, one zazwyczaj to robiły, same się mi pchały, ja z grzeczności oczywiście zawsze się zgadzałem. Jednak Hope.. Hope była inna, czułem że skrywa ona jakiś sekret, a ja bardzo chciałem go poznać. 

- Em.. Ja..- jąkała się delikatnie- Chętnie- powiedziała cicho i uśmiechnęła się uroczo. 

- To jutro po szkole. Podałabyś mi swój numer telefonu , wiesz w razie czego?- wyjąłem w jej stronę telefon.

- Oki- wpisała mi szybko swój numer- To ja już.. Ja już lecę, pa- powiedziała i szybkim krokiem udała się w stronę schodów. 

"Ona jest wyjątkowa"- pomyślałem. 

Muszę ją poznać, muszę dowiedzieć o niej czegoś więcej.

Chcę poznać wszystkie jej sekrety. Co lubi, czego się boi? Kim chce zostać, jakie ma marzenia? Czemu przyjechała do Nowego Jorku? Kim jest? 

Czuję, że skrywa jakiś sekret, o którym wie niewielu, a ja chcę być jednym z tych niewielu. 
Hope- nadzieja. Chciałabym, żeby Hope stała się moją nadzieją, nadzieją na poznanie prawdy. Na kolejne dni. Moją nadzieją na zmianę. 


środa, 23 grudnia 2015

Rozdział ósmy.




















*Narracja trzecioosobowa*

Czarnulka wpatrywała się badawczo w dobrze zbudowanego mężczyznę przed sobą. Wyglądał lepiej niż w dniu kiedy ostatni raz go widziała. Jego twarz pokrywała większa ilość zmarszczek, można było też na niej dostrzec delikatny zarost, jednak było widać, że dba o siebie. Buzi nie pokrywały już żadne sińce czy zadrapania.  Miał ona na sobie szarą bluzę, przetarte dżinsy i zwykłe trampki. Na jego przedramieniu dostrzegła tatuaż, jednak jej uwaga nie skupiła się głównie na nim. 

Próbowała się uspokoić, unormować swój oddech i powstrzymać ciągnący się łańcuch łez. Wzięła kilka głębokich wdechów i dopiero kiedy się w pełni opanowała, podniosła wysoko głowę. Jej wzrok był pełen nienawiści skierowanej do mężczyzny.

- Co ty tu robisz?- odezwała się, a w jej głosie było przepełniony jadem. 

Mężczyzna, nie odpowiadał na jej pytanie co jeszcze bardziej ją irytowało. Stał i tępo wpatrywał się w nią. Czuła jego przeszywający wzrok na ciele, obrzydzało ją to. Nie chciała nawet, żeby się na nią patrzył, czuła wstręt do tego człowieka. 

- Nie masz prawa tu być, rozumiesz?!- powiedziała nieco głośniej i zacisnęła mocno zęby. 

Jednak dalej nie uzyskiwała odpowiedzi. W jej żyłach płynęła czysta nienawiść. Tak nienawidziła, go. Nienawidziła swojego ojca, osoby która zniszczyła jej życie, odebrał najważniejszą osobę, może nie dosłownie, ale w znacznym stopniu się do tego przyczyniła. 

Dziewczyna zmniejszyła dystans między sobą a mężczyzną i teraz dzieliło ich zaledwie dwa metry. Wpatrywała się intensywnie w jego brązowe tęczówki, nigdy nie mogła znieść faktu, że odziedziczyła je po nim. To zawsze różniło ją od Angeli, ona miała oczy zielone, po mamie, której brunetka nigdy nie poznała, a ona? Ona mała oczy takie jak on..

- Hope, córe..- mężczyzna zaczął jednak ona nie pozwoliła mu dokończyć. 

- Nie jestem twoją córką- wysyczała przez zaciśnięte zęby- A ty nigdy nie byłeś moim ojcem. Byłeś, jesteś i będziesz w moich oczach mężczyzną, który zabrał mi siostrę. A co było tamtego dnia stawką?-zadała pytanie, wypełnione kpiną- A już pamiętam! Wódka!- zaśmiała się ironicznie. 

- Ja na..- znów chciał coś powiedzieć, jednak znów został zagłuszony przez głos dziewczyny.

- Żałujesz? Jakoś ci niewierze. Przypomniało ci się po siedemnastu latach? Wiesz, trochę za późno. Nie masz prawa tu być! Ona by nigdy na to nie pozwoliła, ale widzisz, nie ma tu jej?- brunetka spojrzała na boki- A no tak! Przecież, twój koleżka ją zabił!- wykrzyczał prawie prosto w twarz Michaela. 

Kiedy mężczyzna chciał złapać ją za ramię, ona odskoczyła jak oparzono.

- Nie dotykaj mnie- znów syczała- Nie masz takiego prawa. Jesteś dla mnie nikim, rozumiesz? Nikim!- tym razem wykrzyczała to mu prosto w twarz- A teraz spierdalaj stąd!- powiedziała stanowczo i wskazała ręką na bramę wyjściową, mężczyzna jednak nadal stał w miejscu- Głuchy jesteś? Spierdalaj, nie chcę cię tu widzieć, już nigdy- dodała. 

- Zmieniłem się- powiedział. a jego barwa głosu była przepełniona szczerością.

- Nie wierze ci, zrozumiesz to? Czy jesteś na tyle głupi, że nie?- Hope zadała ironicznie pytanie i znów zaśmiała się, jednak był to śmiech pełen pogardy i kpiny.

- Daj mi dwie minuty, proszę. Tylko dwie- mówiąc, cały czas patrzył się w oczy brunetki. 

Czarnulka zastanawiała się przez moment. Rozważała wszystkie za i przeciw tej rozmowie. W końcu jednak uznała, że nie ma nic do stracenia, może nawet się pośmieje przy tej historyjce.

- Masz dwie minuty- oznajmiła siedemnastolatka i wbiła wzrok w mężczyznę. Jej twarz przybrała srogi wyraz, jeszcze nigdy nie czuła takiej wściekłości i nienawiści w sobie. 

- A więc, od jedenastu lat nie piję, nawet nie dotykam alkoholu- dziewczyna parsknęła, jednak mężczyzna postanowił dalej mówić- Po śmierci Angeliki i po rozprawie, gdzie zabrano mi ciebie i odebrano mi wszelkie prawa, zrozumiałem co straciłem. Nie miałem już nic. Pracy, pieniędzy, mieszkanie też musiałem sprzedać, przez co wylądowałem pod mostem. Ale co najważniejsze, nie miałem rodziny. Myślałem, że to już koniec, lecz pewnego dnia kiedy żebrałem na ulicy, podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Zaoferował mi pomoc, nie miałem nic do stracenia, więc się zgodziłem. Załatwił mi on mieszkanie, pracę, dzięki niemu stanąłem na nogi.

- Zaufałeś jakiemuś mężczyźnie z ulicy? Żałosne- Hope skomentowała kąśliwie.

- Tak. Co miałem do stracenia? Nic. Nigdy nie poznałem imienia i nazwiska tego mężczyzny, wiedziałem jednak tylko, albo przynajmniej przypuszczałem, że jest jednym z biznesmenów- wyjaśnił- Kiedy już się ustatkowałem, próbowałem ciebie znaleźć, jednak ciebie nigdzie nie było, prawdopodobnie wyjechałaś. Przychodziłem do Angeli co miesiąc, sprzątałem, rozmawiałem, dalej to robię. Wiem, że ona pewnie mi nigdy tego nie wybaczy, jednak jest moją córką, tak jak ty i może jest już za późno, ale przepraszam- powiedział trzęsącym się głosem- Przepraszam za to jaki byłem, przepraszam, że traktowałem was jak przedmioty, przepraszam, że byłem takim potworem i zniszczyłem wam życie- po policzkach Michaela spływały pojedyncze łzy.

- Nie wierze ci. Nie umiem, może i tak jest, ale ja nie umiem- oznajmiła Hope i również wytarła słoną ciecz spływającą po jej policzkach. Próbowała być chamska, twarda, jednak nie umiała. Nienawidziła ojca, jednak jakaś połowa jej czuła coś do niego. Było to jakby cień uczucia jakie córka żywi do ojca.

- Rozumiem. Nie liczę na to, że od razu mi wybaczysz- mężczyzna zaczął szukać czegoś w kieszeniach spodni, nagle wyjął z niej jakąś prostokątną plakietkę i podał brunetce- Za tydzień wyjeżdżam do Kanady. Dostałem awans i przenoszą mnie tam. Jeśli czegokolwiek byś potrzebowała, pisz, dzwoń, nieważne kiedy, zawsze będę starał się tobie pomóc- kończąc ostatni raz spojrzał na grób swojej starszej córki i powiedział ciche- Przepraszam- minął Hope i kierował się w stronę wyjścia.

Czarnulka się obróciła i przyglądała się oddalającej się postaci. Łzy same już wypływały z jej oczu. Spojrzała na plakietkę i powiedziała jedynie "Dziękuję". Usiadła znów na ławce obok grobu swojej siostry i zaczęła  cicho szlochać. 


Na wyświetlaczu jej telefonu była godzina 23;43. Szła wolnym krokiem do domu. Już nie płakała, jednak cały czas myślała o spotkaniu z ojcem. Nie chciała mu zaufać, jednak wiedziała, że ktoś postawił go jej na drodze po coś, pytanie tylko po co? Rozmyślając tak o tym, szybciej minęła jej droga do domu. 

Kiedy przekroczyła próg domu, od razu rzuciła jej się w ramiona Anastazja a zza drzwi wyglądał Leo, którego mina mówiła sama za siebie, był zły, bardzo zły. 

- Gdzieś ty była?!- krzyknął ojciec zastępczy Hope.

- Byłam u mojej siostry- powiedziała spokojnie. Miny rodziców od razu złagodniały.

- Mogłaś chociaż napisać lub odebrać telefon- powiedziała spokojnie kobieta i pogłaskała brunetkę po jej długich włosach.

- Wiem, przepraszam. Musiałam pobyć sama, żeby wszystko przemyśleć- powiedziała, nie miała zamiaru wspominać im o spotkaniu ze swoim biologicznym ojcem. 

- Rozumiemy to kochanie- Anastazja ucałowała czubek głowy swojej córki- Idź do pokoju i się kładź już spać. Jest już bardzo późno, a ty powinnaś jak najwięcej odpoczywać- dodała i przytuliła dziewczynkę na dobranoc.

Kiedy czarnulka przechodziła koło Leona, ten mocno ją przytulił i wyszeptał we włosy:

- Uważaj na siebie, kochamy cię.

- Ja was też tato- Hope, wtuliła się w mężczyznę, jakby chciała, żeby to on zabrał od niej wszystkie żale i smutki- Dobranoc.

- Dobranoc- puścił ją i sam wraz z żoną, poszedł do salonu, gdzie mieli do omówienia jeszcze kilka ważnych papierów. Przed nimi kolejny wyjazd, nie chcą teraz zostawiać Hope samej, jednak nie mają innego wyboru, jednak postanowili, że jak tylko wrócą wezmą urlop. 


Brunetka nie mogła zasnąć, cały czas miała w głowie rozmowę z Michaelem. Co ona ma o tym wszystkim myśleć? To za dużo jak na jeden tydzień, pierw Justin, potem choroba a teraz jeszcze jej biologiczny ojciec. 

"Już się boję co będzie dalej"- pomyślała. Nagle ogarnęła ją senność, jej powieki stały się strasznie ciężkie, a ona beż żadnych oporów, dała się porwać w objęcia Morfeusza.


***

Zapraszam na swojego aska: https://ask.fm/Pisareczka98



niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział siódmy.
















 Hope

Dopięłam ostatni guzik czerwono-czarnej koszuli. Uniosłam swój wcześniej spuszczony wzrok i zauważyłam mojego tatę opartego o framugę drzwi, trzymał w prawej ręce moją małą podręczną torbę. Uśmiechał się delikatnie do mnie, jednak ja wiedziałam, że nie jest to jeden ze szczerych uśmiechów, ten uśmiech był wypełniony żalem. Smutkiem, który spowodowałam ja.

W pomieszczeniu pojawiła się zaraz mama, trzymała w ręku kartkę, zapewne był to wypis i termin mojego kolejnego pojawienia się w szpitalu, tym razem na dłuższy czas. Chemioterapia, co to takiego? Dla większości ludzi jest to możliwość i szansa przeżycia kolejnego dnia, a dla mnie? Dla mnie jest to złudna nadzieja, że mogę być jak inni, że nie różnie się od moich rówieśników, że jestem taka sama. Jednak jest to tylko nadzieja.

Pogrążona w swoich myślach nie zauważyłam nawet kiedy podeszła do mnie blond włosa kobieta i splotła nasze palce.

- Chodźmy już stąd kochanie- powiedziała lekko zachrypniętym głosem, widziałam, że jest zmęczona tym wszystkim. Oni również przeżywali moją chorobę. Nie musieli, nie jestem ich biologicznym dzieckiem, a jednak oni zawsze przy mnie byli, są i będą. 

Kiedy Anastazja już kierowała się w stronę wyjścia, pociągnęłam ją delikatnie by spojrzała się na mnie. 

- Przepraszam Was- powiedziałam cicho, jednak na tyle głośno by również Leo usłyszał. Mówiąc to poczułam gromadzące się łzy pod powiekami, które zaczęły niekontrolowanie wypływać i wolno spływać po moich policzkach, tworząc na nich mokre smugi. Momentalnie zakryłam oczy rękoma, nie chciałam by widzieli, że płaczę, że nie daję sobie rady, 

Kiedy tak stałam i delikatnie szlochałam, poczułam otulające mnie ramiona, z obu stron. Cisze w pomieszczeniu zagłuszały jedynie pociągnięcia nosem, jakie wydobywały się ode mnie ale również, od Anastazji, jak przypuszczałam.

- Za co ty nas przepraszasz?- usłyszałam lekko zatykający się głos Leo. 

- Za to, że jestem ..- chciałam dokończyć, jednak nie było mi to dane.

- Jesteś naszą córeczką- powiedziała stanowczo mama- Jesteś Hope, naszą nadzieją. Naszym promyczkiem i nic tego nie zmieni- mówiąc to patrzała mi się prosto w oczy swoimi niebieskimi, załzawionymi oczami- Jesteśmy rodziną..

- I nie ważne co się dzieję, jesteśmy razem i zawsze tak będzie- dokończył tata.


Staliśmy tak jeszcze jakiś czas po czym, trzymając się za ręce opuściliśmy szpital. Jadąc samochodem każdy pogrążył się w swoich myślach. Moje krążyły głównie wokół choroby. "Za miesiąc musimy zacząć chemio terapię" w kółko powtarzałam sobie słowa doktora White. Minęły już trzy dni. Dzięki mojemu tacie doktor zgodził się na przesunięcie o dwa miesiące, oczywiście jeśli nie będzie żadnych komplikacji, ze względu na szkołę. Chciałabym chociaż ukończyć ten rok.

Wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni i weszłam w kalendarz:
Dziś: 24 kwietnia
Przejechałam w odpowiedni dzień i miesiąc: 30 czerwca
Weszłam w "dodaj wydarzenie": Koniec życia.

Po zapisaniu wszystkiego, weszłam w muzykę, wyjęłam z bocznej kieszeni torby słuchawki, zawsze tam je chowam, nałożyłam je i włączyłam jedną z moich ulubionych składanek. 

Nawet nie zorientowałam się kiedy tata zaparkował pod domem, tak dzisiaj on prowadził, powiedział mi, że dał Ashtonowi wolne. 

A co do tego blondyna, na samom myśl o nim uśmiech wkradł się na moje usta. Tak jak obiecał przyjechał do mnie, rozmawialiśmy z dobre trzy godziny, a ile się przy tym się naśmialiśmy. 

Ash kiedy przyszedł do mnie opowiedział mi jak to jego kumpel wrócił od siostry i od razu zamieszanie wielkie zrobił, że miał być chłopiec a będzie dziewczynka i że niby podczas opowiadania potknął się i upadł, przy czym wypadła mu z ręki łyżka. Może nie jest to śmieszne, puki mi nie dopowiedział, że łyżka nie wylądowała na ziemi ale uderzyła ich przyjaciela z taką siłą koło oka, że ten ma teraz ogromną śliwę. Dan, bo tak ma na imię "Pan Łyżka", zaczął go przepraszać, Ash powiedział mu żeby przyniósł jakiś metalowy, chłodny przedmiot by ochłodzić pulsujące miejsce po uderzeniu. Ten oczywiście poleciał do kuchni i wrócił, z łyżką w ręce. 

Kiedy tylko sobie wyobraziłam minę tamtego, tak chciało mi się śmiać. Ashton powiedział, że chłopak, który oberwał momentalnie wstał i zaczął gonić Dana po całym mieszkaniu, krzycząc: "Jak cię dorwę to ci te twoją łyżkę do dupy wsadzę, tak głęboko, że ci gówno nosem wyjdzie". Ponoć chłopak ze strachu zamknął się w łazience i wyszedł dopiero po dwóch godzinach, a jako narzędzie obrony wziął szczotkę od kibla. 

Na samo to wspomnienie lekko się zaśmiała.

Kiedy już weszłam do domu, poczułam, że muszę iść na cmentarz. Muszę wyżalić się Angeli, opowiedzieć jej o wszystkim. Wiem, że ona mi nie odpowie, jednak wiem, że ona mnie wysłucha. Krzyknęłam tylko "Wychodzę", chwyciłam plecak leżący na jednej z szafek i szybko udałam się w stronę miejsca gdzie spoczywała moja siostrzyczka. 

Po około dwudziestu minutach szybkiego spaceru znalazłam się na cmentarzu. Po drodze zaszłam też do kwiaciarni i kupiłam jej ulubione czerwone chryzantemy, które od razu po przyjściu złożyłam na grobie. Usiadłam na drewnianej ławce naprzeciwko murowanego nagrobka i zaczęłam mówić. Opowiadać ostatnie cztery dni, mówiłam o Justinie, o chorobie i o jej postępowaniu. Powiedziałam jej też o dzisiejszej rozmowie z rodzicami.

- Kocham ich Angela. Jednak chciałabym żebyś ty też tu była, żebyś to ty była ze mną teraz- mówiąc to wytarłam wierzchem dłoni słoną ciecz z policzków- A co z Justinem- powiedziałam z lekkim śmiechem w głosie- Z nim jest jak zawsze, nic nie pamięta. Wiesz co postanowiłam? Mam 67 dni, wykorzystam je, by naprawić przeszłość i odświeżyć pamięć, nie tylko sobie- uniosłam głowę do góry i zaczęłam przyglądać powoli ściemniającemu się niebu. 


Posiedziałam tam jeszcze z dobrą godzinę, po czym chwyciłam plecak i skierowałam się ku wyjścia. Wychodząc przez bramę minęłam w niej, zakapturzoną postać, był to jakiś mężczyzna. Kierował się on w stronę alejki gdzie pochowana była moja siostra. Próbowałam walczyć z ciekawością, jednak ona wygrała, zachowując odpowiednią odległość udałam się za dobrze zbudowanym mężczyzną. 

Jakie było moje zdziwienie kiedy zatrzymał się ona naprzeciwko grobu mojej siostry, położyła na nim, mały znicz i zapalił go. Przyglądałam mu się z ogromnym zaciekawieniem, obserwowałam każdy jego ruch. 

Po dłuższej chwili zdjął on kaptur a mi zabrakło powietrza. 


- To niemożliwe- powiedziałam cicho i zakryłam usta rękoma. Moje policzki znów zaczęły pokrywać łzy a ja zaczęłam się wręcz nimi dusić- To jakiś żart- powiedziałam głośniej, co nie uszło uwadze mężczyźnie. Kiedy tylko mnie zobaczył, wstał jak oparzony z ławki i przypatrywał mi się z coraz większą intensywnością. 

- Hope- powiedział powoli i spokojnie jakby bał się, że zaraz ucieknę, jednak ja byłam w takim szoku, że nie byłabym w stanie ruszyć nawet o centymetr. 

"On wrócił"- pomyślałam i momentalnie wszystkie wspomnienia znów wróciły.


środa, 9 grudnia 2015

Rozdział szósty.




















JUSTIN

Obudził mnie hałas dochodzący z dołu, początkowo go ignorowałem, naciągnąłem poduszkę na twarz i starałem się znów zapaść w błogi sen. Kiedy jednak po upływie kilkunastu minut nie udało mi się to, wstałem, narzuciłem na siebie bluzę leżącą na krześle obok łóżka i zszedłem  na dół. Jakie było moje zdziwienie kiedy zobaczyłem w salonie roześmianych chłopaków, popijających sobie jakby gdyby nigdy nic piwa. 

Odchrząknąłem, kiedy po upływie czasu dalej mnie nie zauważyli. Natychmiast wszystkie dwie pary oczu przeniosły się na mnie a na twarzach pojawił się uśmiech.

- Stary! Ile można było spać- pierwszy odezwał się jak zawsze szczęśliwy Hood. Podszedł do mnie i przybił ze mną standardową piątkę.

- Następnym razem wymaluje ci datę mojego powrotu do Nowego Jorku na ścianie, bo widocznie przypomnienie ustne ci nie odpowiada- dodał po chwili Dan a mi się przypomniało, że właśnie wczoraj minęły dwa tygodnie od jego wyjazdu.

Gdyby nie fakt, że wczoraj przez niego musiałem marznąć na dworze i szukać Hope to pewnie byłoby mi głupio, ale.. No właśnie Hope.. Ciekawe, co teraz się z nią dzieje..

- Halo, ziemia do Jusa!- usłyszałam piskliwy głos Caluma, który wyrwał mnie z przemyśleń- Musiałem po niego jechać dzisiaj o szesnastej, wiesz jaka to męka- powiedział udając wycieńczenie.

- Trzeba było go tam zostawić, prędzej czy później sam by przyjechał- poklepałem przyjaciela po plecach.

- Pewnie! Jeszcze czego!- dodał oburzony Reed, wyrzucając przy tym ręce w górę- Wiesz dobrze jak ja nienawidzę jeździć taksówkami, no chyba że jestem pijany i nic już nie ogarniam. Zresztą ten imbecyl też się nie śpieszył!- kończąc swoją przemowę wskazał na Hooda, którego najwidoczniej bawiła ta sytuacja. Zresztą mnie też. Dan często kiedy jest wkurzony gestykuluje za mocno rękoma, przez co często coś tłucze albo bije kogoś.

- Mówiłem ci już. Spotkałem niesamowitą dziewczynę..

- I co dziewczyna ważniejsza od kumpla- rudzielec wskazał na siebie.

- Tak- powiedzieliśmy z Azjatą w tym samym czasie po czym zbiliśmy sobie piątkę. W odpowiedzi usłyszeliśmy jedynie prychnięcie oburzonego chłopaka.

- Stary a kto w podstawówce pobił Asha, bo chciał zaimponować lasce?

- To nie to samo Bieber!- krzyknął sfrustrowany Brytyjczyk- Zresztą nie skończyło się to za dobrze...

- Pamiętam to- Hood wybuchł śmiechem- Ashton tak ci przywalił, że straciłeś przytomność.

- I parę zębów- dodałem po chwili, łapiąc się za brzuch, który potwornie mnie ściskał przez fale śmiechu jaka mnie ogarnęła. 

Zauważyłem, że Calum turla się po podłodze a z jego oczu płyną łzy radości. 

- Z czego rżysz!- donośny głos naszego rudzielca rozbrzmiał po całym pomieszczeniu.

- Przypomniałem sobie nasze zdjęcia z tamtego czasu. Irwin wybił ci te zęby dwa dni przed zdjęciami do kroniki, a dentystę miałeś mieć dzień po nich. Wszyscy mieli zdjęcia, na których ukazywali swoje piękne uzębienie prócz ciebie. Twoją twarz natomiast zdobiła przepiękna śliwa pod lewym okiem- Hood dusił się ze śmiechu na ziemi, a ja nie mogąc wytrzymać również upadłem na podłogę i śmiałem się tak głośno jak jeszcze nigdy. 

- Bardzo śmieszne! Wiecie jak ja się czułem? To była jakaś masakra!- Dan znów zaczął wymachiwać rękoma w każdą stronę- Ciekawe jak by to was spot..- nie zdążył dokończyć ponieważ po pokoju rozbrzmiał dźwięk jakby tłuczonego szkła. 

Momentalnie razem z Azjatą przestaliśmy dusić się ze śmiechu i przenieśliśmy swój wzrok na naszego kochanego rudzielca. Obok niego na podłodze stał rozbity porcelanowy wazon. 

- Coś ty, kurwa zrobił?- krótkie zdanie wyleciało z ust Hooda. Nie wiedziałem o co na początku chodzi. Przecież to tylko wazon. Jednak kiedy spostrzegłem wzory na potłuczonych odłamkach, zrozumiałem co jest grane. Ten wazon należał do mojej mamy. Prawdziwej mamy. To była tak naprawdę jedyna pamiątka jaka mi po niej została.

- Ja... Ja.. Przepraszam... Jus przepraszam.. Ja..- Dan plątał się w swojej wypowiedzi. Ja jednak bez żadnych emocji wstałem z ziemi i podszedłem do rozbitego przedmioty. Przykucnąłem przy nim i zacząłem delikatnie, jakbym nie chciał ich jeszcze bardziej potłuc, zbierać odłamki. 

Obok mnie również kucnął Reed i pomógł mi. Nie byłem na niego zły. Tak naprawdę nie odczuwałem żadnych emocji. Może jeszcze rok temu zrobił bym z tego awanturę, a rudy znów zaliczyłby wizytę u dentysty, jednak teraz nie. Kiedyś tłumaczyłem sobie, że dzięki temu wazonikowi moja mama jest tu ze mną, a dziś. Dzisiaj wiem, że osoby nie są w przedmiotach, lecz w pamięci i sercach. 

- Jus- z moich rozmyśleń wyrwał mnie głos przyjaciela. Podniosłem na niego wzrok i delikatnie uśmiechnąłem.

- Stary, luz. To tylko jakiś głupi wazon. Nic się wielkiego nie stało- powiedziałem i delikatnie poklepałem go po ramieniu. Jednak on nadal miał jakiś dziwny wyraz twarzy- O co chodzi?- zapytałem, nie mogąc już wytrzymać dziwnego zachowania Brytyjczyka. 

Po chwili, chłopak przełknął głośno ślinę i wskazał na jeden z odłamków. Nie wiedziałem o co mu początkowo chodzi, jednak kiedy się lepiej przyjrzałem zobaczyłem pod nim jakby, kopertę. Podniosłem ją i przyjrzałem jej się dokładnie, na jednej ze stron było starannie napisane; 

Dla Justina

Od razu poznałem charakter pisma, należał on do mojej mamy. Zawsze tak śmiesznie pisała "a", przypominało mi ono zawsze "u".To "a" było jedyne w swoim rodzaju...

Przyglądałem się taj kopercie jeszcze jakiś czas, aż usłyszałem za sobą głos Hooda.

- Otwórz ją. 

Moje palce powędrowały do otwarcia białego papieru, jednak nie pociągnąłem za nie. Powoli wstałem i skierowałem się do pokoju. Chciałem być sam przy otwarciu tej koperty. 

Kiedy znajdowałem się już w mojej "jaskini", zamknąłem jej wejście na klucz i usiadłem na brzegu łóżka, kładąc obok siebie kopertę. Nie chciałem jej otwierać. Bałem się co może znajdować się w środku. Z moich ust wydostało się ciche westchnięcie, wiedziałem, że im dłużej będę to przeciągał tym gorzej. 

Po dłuższym namyśle sięgnąłem po białą kopertę. Była już dość poniszczona, jej rogi były delikatnie zagięte, jednak czułem, że w środku jest coś dość twardego i elastycznego. Delikatnie drżącymi rękoma odkleiłem początek i pociągnąłem. 

Nie wiedząc co dalej robić, wyciągnąłem zawartość koperty. 

Były to zdjęcia. Przedstawiające.. mnie. Zdjęcia były robione w czasie kiedy mieszkałem tu, w Nowym Jorku, jako dziecko. Pierwsze przedstawiało mnie jak byłem jeszcze noworodkiem. Na drugim znajdowałem się na kolanach mojej mamy i pocierałem się z nią noskami. Trzecie ukazywało mnie i brunetkę, o której ostatnio przypomniałem sobie na dachu. Dalej sobie nie przypomniałam  jak ma na imię. Przedstawiało ono mnie i ją leżących na moim łóżku i o czymś rozmawiających, przynajmniej tak to wyglądało. Jej twarz była jakaś taka dziwnie znajoma. Kolejne zdjęcia przedstawiały inne sytuacje, a na końcu była zwykła zgięta biała kartka. 

Rozwinęłam ją i przeczytałem jej zawartość:

Kochanie.


Jeśli to czytasz to prawdopodobnie już mnie nie ma z Tobą. Przepraszam, za to, że Cię zostawiłam. Że byłam za słaba, żeby zostać z Tobą. Pamiętaj jednak, że to nie była, nie jest i nigdy nie będzie Twoja wina. Nie wiesz nawet jak bardzo dumna jestem z Ciebie i zawsze byłam. Mimo, że byłeś tak mały, tak bezbronny dawałeś sobie radę o wiele lepiej niż ja.. Mam nadzieję, że jesteś teraz szczęśliwy, że uwolniłeś się, że chodzisz do szkoły, może już masz dziewczynę, żonę, a może nawet dzieci. Nieważne co robisz i kim jesteś teraz, zawsze będę z Ciebie dumna..
 Mam nadzieję, że opiekujesz się naszą malutką gwiazdeczką. Pamiętasz ją? Czy nie? Jeśli nie, odnajdź ją i nie pozwól jej odejść. Pamiętasz co jej obiecałeś "Na zawsze razem". 
Jeszcze raz Cię bardzo przepraszam synku. Pamiętaj, że bardzo Ciebie kocham i zawsze tak będzie. Nawet nie wiesz ile szczęścia mi przyniosłeś i jak wiele dla mnie znaczysz.
Mama
Kiedyś się spotkamy


Pojedyncze łzy zaczęły pojawiać się na papierze. Pamiętam moją mamę, jako zawsze uśmiechniętą i szczerą kobietę, jednak na jej twarzy często gościły siniaki a płacz roznosił się po naszym mieszkaniu, każdej nocy. Doskonale pamiętam dzień, w którym tata mi powiedział o jej śmierci.

Wróciłem do domu, jak zwykle późnym wieczorem, nie chciałem przebywać w w tym miejscu dlatego jak najdłużej przebywałem w szkole. Zastałem ojca pijącego, jak co wieczór przy stole. Coś mi jednak tu nie pasowało, mama zawsze gdy wracałem wychodziła z ciasnej kuchni, w której coś pichciła i witała mnie. Tego wieczoru jej tam nie było. Dom był jakby, pusty. Pamiętam ten moment jak spojrzałem na ojca, czekając na wyjaśnienie gdzie jest moja mama, jedynymi słowami jakie powiedział ten pijak było "Ta szmata się zabiła". Na te słowa stanąłem jak wryty, nie ruszałem się, nie pamiętam nawet czy oddychałem.

Nie zapomnę mojej reakcji na zdanie ojca. Kiedy otrząsnąłem się z szoku, rzuciłem plecak w kąt, podbiegłem do niego i wszystkie butelki z alkoholem i kieliszki zrzuciłem na podłogę. Wyzywałem go, krzyczałem, że to jego wina. "To ty powinieneś się zabić!" kiedy mu to wykrzyczałem, on ze złością wymalowaną na twarzy podszedł do mnie i uderzył mnie. Cios był na tyle silny, że straciłem przytomność. Pamiętam też, że kiedy się obudziłem siedziała koło mnie, malutka brunetka, która tylko kiedy zobaczyła, że się ocknąłem rzuciła mi się w ramiona.

Ta dziewczynka to o niej moja mama pisała w liście i to ją przedstawiały fotografie. Ale czemu ja nie pamiętałem o niej?  Czemu tak wiele wspomnień wyparowało mi z głowy? Nie rozumiem tego, czemu wszystko musi być tak skomplikowane?  

Kiedy tak o tym rozmyślałem, nie odczułem senności, która mnie ogarnęła i znów zapadłem w sen. Jednak przed tym postawiłem sobie cel, odnaleźć brunetkę i dowiedzieć się czegoś więcej o swojej przeszłości, muszę odzyskać resztę wspomnienia.