poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział osiemnasty.


























*Narracja trzecioosobowa*

Krople deszczu spływały po jego policzkach, łącząc się w jedno z łzami. Stał nieruchomo jak posąg, wpatrując się w jedną  z cmentarnych tabliczek, na której złotą czcionką było wyryte:
 Hope Brown
ur. 22.07.2002 rok
zm. 21.07.2019 rok
Zostawiłaś Nas, łamiąc serca
Nie mógł uwierzyć w to co się właśnie dzieje. Dopiero po upływie paru minut ruszył w tamtą stronę. Na około stało mnóstwo osób, Justin większość z nich znał z widzenia. Najbliżej nagrobku znajdowała się Holly wtulona w ciało Danego, który również nie szczędził sobie łez. Niedaleko nich stał również Hood i Irwin, którzy mocno zaciskali pięści. Nagle rozległ się głośny płacz i krzyk. Blond włosa kobieta podbiegła do miejsca pochowania szatynki i upadła przy nim na kolana, po chwili pojawił się przy niej mężczyzna, który starał się ukrywać swoje emocje w ryzach i próbował ruchami uspokoić swoją ukochaną. 

- Czemu nas opuściłaś?- zadał cicho pytanie Bieber i zacisnął mocno pięści, chcąc powstrzymać kolejną falę smutku- Co się stało?- powiedział głośniej i spojrzał w niebo, które płakało tak jak każda osoba na placu.

- Mówiłam ci- usłyszał głos za sobą- Nie zauważasz szczegółów. Nie dostrzegasz wskazówek- odwrócił się w kobiety, jak rozpoznał po głosie.

- O co ci chodzi? Czego ty ode mnie chcesz?- zadawał pytania, a jego ciało ogarniała złość- Ona umarła! Nie ma jej! A ty, ty jako jej siostra nic nie zrobiłaś!- krzyczał blondyn i dopiero po wypowiedzianych słowach zdał sobie sprawę co się właśnie dzieje- Ale przecież ty nie żyjesz- powiedział cicho i dokładniej przyjrzał się szatynce przed sobą.

- No właśnie- odpowiedziała Angela i podeszła do chłopaka, na co on ruszył ręką, z przekonaniem, że uda mu się dotknąć dziewczyny, jednak nie mógł. Po każdym ruchu ręki jej część ciała jakby rozpływała się- Znajdź ją. Znajdź i nie pozwól odejść, daj jej nadzieję- szepnęła mulatka i rozpłynęła się w raz z innymi ludźmi. 

Justin nie wiedząc co robić okręcił się wokół własnej osi, lecz po chwili się zatrzymał bo dostrzegł malutką szatynkę, która płakała stojąc obok jednego z nagrobków. Podszedł do niej by bliżej przyjrzeć się jej twarzy, w tedy ujrzał twarz Hope. To była malutka Hope, która kiedy usłyszała kroki rzuciła spojrzenie w ich kierunku. Widząc blondyna przestała płakać. Powoli udała się w jego stronę, lecz kiedy upewniła się do jego osoby rzuciła się w bieg i wskoczyła w ramiona chłopaka, który był zadziwiony tą całą sytuacją, ale cieszył się, że jest przy nim ta mała dziewczynka.

- Justin, nie zostawiaj mnie teraz. Pamiętaj czas ucieka- wtuliła się jeszcze mocniej w niego i kiedy on próbował odwzajemnić uścisk ona rozpłynęła się jak kilka chwil temu jej siostra. Zdezorientowany chłopak nie wiedział co ma myśleć. Rzucił spojrzenie w stronę nagrobka, przy którym wcześniej stała dziewczynka. Napis go zaskoczył.


"Ucieczka nic nie da. Bo jak w czasie, skazówki i tak w końcu się ze sobą zetkną. Jednak ty nie jesteś wskazówką."

*

Zdyszany chłopak wstał z łóżka a zimny pot oblewał całe jego ciało. Rozglądał się uważnie po całym pokoju, upewniając się, że jest to jego. Kiedy już ochłonął, powoli wstał, dotykając bosymi stopami zimnej posadzki, przez co przeszły go nieprzyjemne dreszcze. Udał się szybko w stronę łazienki, w celu obmycia twarzy. Kiedy już to zrobił spojrzał się w swoje odbicie w lustrze i lekko się przestraszył, po ostatniej bójce miał ogromne limo pod okiem i lekko rozciętą wargę. Przez ostatnie tygodnie nie odwiedził szkoły ani razu. Włóczył się całymi dniami po mieście i szukał zaczepki.


Wszystko zaczęło się po tym jak odbyła się sprawa sądowa, na której Hope wydawała się jakaś inna. Kiedy blondyn chciał z nią porozmawiać ta nie zwracała na niego uwagi. W szkole, gdy jeszcze do niej chodził, unikała go ja ognia, tak samo reszty znajomych, nawet Holly, z którą również zerwała kontakt. Potem przestała chodzić do szkoły, nie było jej też na dachu starej kamienicy, gdzie odbyli swoją malutką kłótnię, jakby rozpłynęła się, niczym bańka mydlana rozprysła się i nikt nie wiedział co się z nią dalej dzieje.

- Odnajdę cię- powiedział jakby właśnie składał obietnice na całe życie- Znajdę i nie pozwolę odejść.

Następnie rozebrał się, wszedł do wanny i zaczął spłukiwać z siebie nieprzyjemny zapach potu. Jednak to nie pot był jego głównym celem zmycia, lecz cały sen, ostatni miesiąc był dla niego okropny. Czuł się pusty, jakby brakowało mu jakiegoś kawałka, jakieś części. Musiał odnaleźć dziewczynę, wszystko z nią wyjaśnić, musiał poznać prawdę. Jednak chyba nawet on nie spodziewał się jaki jest prawdziwy powód odejścia szatynki.

*W tym samym czasie*

Drobna szatynka siedziała na parapecie, jednego z wielu białych okien i przyglądała się uważnie ludziom chodzącym po ulicy pomimo tak późnej pory. Większość była nieświadoma jak wiele w  życiu zyskali, jakie  mają szczęście, że nie są nią. Ona swoje ostatnie miesiąca a może dni życia spędzi w szpitalu, bo nic nie wskazywało na to, że będzie inaczej. Sama, bez przyjaciół, bez osoby, która jest jedną z ważniejszych w jej życiu.

Nie utrzymywała z nikim kontaktu. Nie była taka jak dawniej. Choroba z dnia na dzień coraz bardziej ją wyniszczała i osłabiała, nie tylko fizycznie, ale również, a raczej przede wszystkim- psychicznie. 

Cera, która zawsze była lekko za brązowiona stała się szarawa. Oczy, które były jej atutem stały się wyblakłe, a pod nimi coraz częściej znajdywały się ogromne wory. Włosy długie, miękkie i  błyszczące, zastąpiły krótkie włosy, które kryła pod czarną czapką. Wszytko było inne w niej. Stała się jeszcze bardziej chuda, jednak ukrywała swoje ciało pod luźnymi bluzami i wiszącymi spodniami od dresu. 

- Angela co ja mam zrobić?- zadała pytanie wpatrując wzrok w niebo- Proszę pomóż mi- dodała cicho i otarła słoną ciecz spływającą po policzku. 

Po kilku chwilach zeszła z parapetu i położyła się w łóżku, okrywając się kołdrą odzianą w białą pościel. Próbowała zasnąć lecz nie mogła, chciała wiedzieć co robią właśnie jej przyjaciele? Czy za nią tęsknią? Jak układa się Holly i Danemu? Co Justin teraz i niej sobie myśli? Czy żałuje, że ją poznał? A może ją szuka razem z resztą?

Kiedy tak o tym rozmyślała usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Domyśliła się, że może być ona od jej rodzica albo Michaela. Chcąc jak najszybciej odczytać esemesa i odpowiedzieć na niego, chwyciła za telefon i wpisała hasło. Jednak kiedy odczytała nadawcę wiadomości, jej oczy się rozszerzyły do granic możliwości. Serce momentalnie przyspieszyła a ręce zaczęły mimowolnie się trząść. 

Wiadomość od:
Justin
:) Ucieczka nic nie da. Bo jak w czasie, skazówki i tak w końcu się ze sobą zetkną. Jednak ty nie jesteś wskazówką.

Dziewczyna nie do końca wiedziała co ma o tym myśleć. Dłuższą chwilę zajęło jej to, żeby uświadomić sobie co miał na myśli Justin pisząc tego esemesa. Dopiero teraz dotarło do niej, jak beznadziejnie się zachowywała, jak potraktowała najbliższe dla siebie osoby. Przecież nie mogła czekać, bo jej czas uciekał. 

Nim zdążyła odpisać, usłyszała kolejny sygnał przychodzącej wiadomości.

Wiadomość od:
Justin :)
Tęsknimy za tobą.. Napisz chociaż czy jesteś bezpieczna.. 

Wiadomość do:
Justin :)
Spotkajmy się jutro,  w parku przy ulicy 100th Street i Fifth Avenue. Przyjdź sam. To ważne.

Wysłała tak szybko jak napisała, ponieważ bała się, że zaraz może się rozmyślić i przez własną głupotę straci swoją ostatnią szansę. Musiała się z nim spotkać, to było pewne. Musi mu przecież wszystko wyjaśnić, przecież przez nią nie może utracić szansy na odzyskanie wspomnień. Rozmyślając tak nad przyszłością, nie usłyszała wiadomości i dopiero kilku minutach ją odczytała, dzięki czemu na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Uśmiechu nadziei. 

Szybko odłożyła telefon i pierwszy raz od kilku dni po prostu zasnęła, bez żadnych zmartwień, bez płaczu, bez kolejnych ataków i przede wszystkim bez kolejnych leków uspokajających. Pierwszy raz od miesiąca pojawiła się w niej iskierka nadziei, pojawiła się w niej prawdziwa Hope, która jakiś czas temu na jej nieszczęście ją opuściła. 

Wiadomość od:
Justin :)
Oczywiście! Będę czekał tam od 15! I poczekam aż się pojawisz! 

Jutro przed dziewczyną trudny dzień. Dzień, który zadecyduje o jej przyszłości, chociaż ona i tak jest już od dawna przesądzona. Zdawała sobie sprawę, że będzie musiała Justinowi wszystko wyjaśnić, jednak to nie było najtrudniejsze, najtrudniej będzie powiedzieć prawdę, czemu zniknęła?


***
Witam! Jak się podoba nowy rozdział? 
Jest zupełnie inny ponieważ teraz z każdym rozdziałem, będzie się działo coraz więcej i z każdym nowym rozdziałem będziemy się zbliżać ku końcowi :(
Mam nadzieję, że nie zawiodłam żadnego z czytelników ;*

sobota, 19 marca 2016

Rozdział siedemnasty.

























*Narracja trzecioosobowa*

Przyspieszony oddech i dźwięk wyskakującego serca z piersi roznosił się po pomieszczeniu, przynajmniej Hope wydawało się, że tak jest. Szatynka siedziała w pustym pomieszczeniu, czekając na policjanta, który miał przyjść zaraz z jej rodzicami i spisać zeznania z dzisiejszego wieczoru. Odbyła już rozmowę z psychologiem, chociaż nie wiem czy można było nazwać to rozmową. Szatynka cały czas powtarzała tylko, że chce widzieć się z rodzicami, że nic nie powie, miała dość ciągłych pytań od natrętnej kobiety, która nie mogła zrozumieć, że wcale jej nie pomaga, tylko jeszcze bardziej ją rozdrażnia i nie pozwala przestać myśleć o ojcu Justina.

Na zegarze wybiła już dwudziesta druga trzydzieści pięć. Minęły już prawie cztery godziny, a jednak dziewczyna dalej nie mogła uspokoić swojego ciała, ręce mimowolnie jej się trzęsły, a każdy migot światła powodowało u niej drgawki. Chciała już wrócić do domu, przytulić się do Leo i Anastazji, powiedzieć jak bardzo im dziękuje, jak wiele dzięki nim zawdzięcza, chciała również przeprosić za masę kłopotów jakie na nich sprowadza. Kochała ich i nie wyobrażała sobie życia bez tej dwójki. Jednak niedługo ta dwójka będzie musiała sobie wyobrazić życie bez niej.

Siedząc tak i myśląc o wszystkim uznała również, że to najwyższy czas by powiedzieć o wszystkim Justinowi. Opowiedzieć mu całą prawdę, ich historię, od początku do końca, mimo, że miała świadomość że ona nie jest za ciekawa i chłopak będzie miał pełne prawo do odtrącenia i przekreślenia jej osoby. Jednak w głębi serca liczyła na to, że blondyn ją zrozumie, że zamiast kłótni i niepotrzebnych pytań, podejdzie do niej i ją przytuli. Przytuli ją tak mocno, jak w czasach kiedy oboje byli dziećmi i powie, że rozumie i zawsze z nią będzie, tak jak obiecał jej dwanaście lat temu.


*

Śnieg. Biały, mokry, pokrywał swoją puszystą kołdrą cały Nowy Jork, a nocą wyglądał jeszcze piękniej. Przez szklane okno nie można było podziwiać jego piękna. Dwójka dzieciaków dobrze o tym wiedziała, jednak nie przejmowała się tym, cieszyli się, że cą ze sobą. Oboje świetnie się ze sobą dogadywali, byli od zawsze najlepszymi przyjaciółmi.

- Nie! Justin, to nie jest niedźwiedź polarny!- zaśmiała się szatynka- To przypomina plamę, nie niedźwiedzia.

- Ja ci mówię, patrz tam głowa, nogi..

- Jakie nogi?- popchnęła go delikatnie dziewczyna i zaczęła się znów radośnie śmiać, a jej chichot roznosił się po całym pomieszczeniu. 

- Justin, Hope, nie powinniście już spać!- z drugiego pokoju usłyszeli głos starszej siostry pięciolatki.

Obydwoje, słysząc kroki zbliżające się do ich pokoju, szybko zeskoczyli z parapetu i podbiegli do łóżka, od razu wskakując na jego miękki materac i okrywając się puszystą kołdrą, która była ozdobiona poszewką z wróżkami z jej ulubionej bajki. Oboje szybko zanurzyli się pod kołdrę i starali się zatamować falę śmiechu jaka ich ogarnęła.

- Oh. Chyba nie ma tu moich ulubieńców- usłyszeli załamali głos Angeli i zaczęli chichotać, a następnie jedno przez drugie się uciszać- A może jednaj- kołdra się podniosła, a Justin i Hope pisneli radośnie i już nie powstrzymywali radości, głośno się śmiejąc- Czy nie jest już za późno? Hm?- powiedziała szczupła kobieta i okryła nakryciem dwójkę swoich podopiecznych- Pora spać, dobranoc siostrzyczko- ucałowała czoło dziewczynki- Dobranoc Justin- a następnie to samo zrobiła z czołem blondyna. 

- Dobranoc Angela!- krzyknęli wesoło i czekali aż szatynka zgasi światło w pokoju i ponownie zemknie drzwi. Dziś pierwszy raz od jakiegoś czasu mieli wolne, wolne od kłótni, nieprzespanych nocy i siniaków. Ich ojcowie wyszli dziś rano, mówiąc, że idą na imprezę do kolegów, cała trójka zdawała sobie sprawę, że pod ich słowami kryła się impreza, która będzie trwała do następnego dnia, wieczorem. 

- Justin- dziewczynka, przysunęła się do chłopca, dzieliło ich kilka centymetrów. Patrzała prosto w jego duże oczy, których tęczówki swoim kolorem przypominały karmel i mimo, że było ciemno Hope potrafiła sobie przypomnieć jego twarz, jego zawsze szczere spojrzenie. 

- Tak Hope?- blondyn delikatnie podniósł się na łokciu i spojrzał na swoją przyjaciółkę, pytającym wzrokiem.

- Obiecasz mi coś?- zapytała cicho.

- Co takiego?- odpowiedział pytaniem na pytanie i uśmiechnął się delikatnie.

- Że nieważne co się stanie, zawsze będziemy sobie mówić prawdę, że zawsze ze sobą będziemy?

- Hope- westchnął Justin

- Obiecaj mi- powiedziała stanowczo dziewczyna.

- Przecież to oczywiste, jesteś moją małą przyjaciółką- pocałował ją w czoło i mocno do siebie przytulił- A teraz już śpijmy, jestem zmęczony.

*


Nagle drzwi otworzyły się, wydając przy tym ciche skrzypnięcie, przez co siedemnastolatka lekko podskoczyła na krześle. Brown odwróciła się w tamtą stronę  i nim zdążyła cokolwiek zobaczył, poczuła jak ktoś rzuca się jej na szyję. Czując znajomy zapach lawendy, zrozumiała, że jest to jej mama. Mocno się w nią wtuliła.

- Już jest dobrze córeczko. Jesteś już bezpieczna- powiedziała Anastazja i poczuła jak po jej zaróżowionych policzkach spływają słone łzy. Zastanawiała się czemu to właśnie Hope, przydarza się tyle nieszczęść, czemu jej córce a nie jej. Gdyby tylko mogła wzięłaby na siebie minimum połowę z tego co dźwiga jej malutka Hope, ale nie mogła.

Po kilku godzinach zeznań, ciągłych wypytywań, przywoływania wspomnień i rozdrapywania starych ran rodzina Brown mogła wrócić do domu.

Wychodząc z budynku dziewczyna myślała, że wszystko co już możliwe ma już za sobą. Jakie było jej zdziwienie kiedy przed budynkiem zauważyła swojego ojca, stojącego przy taksówce. Kiedy tylko zauważył swoją córkę, ruszył biegiem w jej stronę, ona również nie mogąc wytrzymać podbiegła do niego i mocno wtuliła się w jego ciało. Znów zaczęła płakać, to wszystko wydawało się jej takie skomplikowane, takie trudne do zrozumienia.

- Tato, jak..

- Dowiedziałem się o wszystkim w drodze do nowego biura, natychmiast zarezerwowałem pierwszy samolot powrotny, zostawiłem wszystko tam i przyjechałem- wytłumaczył szybko mężczyzna, mocno przyciągając do siebie- Nic ci nie zrobił kochanie? Skąd on w ogóle wiedział gdzie mieszkasz?

- Nie mam pojęcia, musiał mnie już wcześniej obserwować- powiedziała cicho dziewczyna przez łzy i odsunęła się od ojca, lustrując go wzrokiem. Widać było, że jest w kiepskiej formie fizycznej i zapewne psychicznej- Ale wszystko jest już dobrze.

- Nic nie jest dobrze Hope. Nic nie jest dobrze- powiedział Michael i otarł kciukiem łzy spływające po policzkach swojej młodszej córki, swojej jedynej córki.

- Yghm- usłyszeli za plecami chrząknięcie i odwrócili w tamtą stronę wzrok. Stali przed nimi prawni opiekunowie Hope. Na twarzy pana Browna było widać cień uśmiechu, natomiast jego żona miała podejrzliwy wyraz twarzy, jakby chciała wzrokiem poznać historię tego człowieka, podejrzewała jednak kim może być ów mężczyzna, co napawało ją jeszcze większym niepokojem.

- Właśnie, tato, to są moi rodzice- jak to brzmiało, jednak jak inaczej miała nazwać ich- Anastazja i Le..

- To pan- powiedział pod nosem biologiczny ojciec Hope i utkwił wzrok w postaci mężczyzny naprzeciwko niego.

- Witam Michael- Leo wystawił w jego stronę rękę, którą mężczyzna niepewnie chwycił- Miło cię widzieć, ale czy ty obecnie nie powinieneś być w..

- Tak wiem, ale ja.. No bo.. Nie mogłem tak zostawić swojej córki- powiedział plącząc się co chwilę w wypowiedzi.

Hope natomiast i jej matka miały miny, które mówiły "O czym wy mówicie? Wy się znacie?!", jednak żadna z nich nie miała odwagi żeby zadać to pytanie, obserwowały uważnie dalszy rozwój sytuacji.

- Rozumiem- powiedział Leo z uśmiechem na twarzy, odwracając się przy tym do swojej żony- Anastazjo to jest nasz nowy asystent obejmujący funkcję w Chicago- wskazał na mężczyzn, a mina jego żony i córki była nie do opisania. Nie zrozumiały co właśnie powiedział pan Brown, kompletnie, jakby mówił w innym języku.

- Hope- zaczął teraz niepewnie pan Glimes- To jest właśnie mężczyzna, który pomógł mi kiedy myślałem, że już nie ma dla mnie ratunku. To dzięki niemu zawdzięczam nowe życie- zakończył mężczyzna i wskazał na młodego, właściciela firmy, w której pracował.

- Co takiego?- zapytała Hope, a jej mina wskazywała na to, że nie dowierzała danej sytuacji, tak samo jak jej matka, która stała zdumiona wyznaniem męża- Czyli wy się znacie, od początku?

- Nie od początku córeczko- zaczął Leo.

- Ale od dobrych jedenastu lat- dokończył za niego Michael.

Hope wpatrywała się w nich zdumiona, jednak po kilku sekundach, cień uśmiechu zagościł na jej twarzy, podeszła do swojego ojca zastępczego i mocno go przytuliła.

- Dziękuje- powiedziała cicho- Dziękuje, że dałeś mu drugą szansę- dokończyła i poczuła łzy spływające po jej policzkach, jednak nie były to łzy smutku, ale radości, radości która była spowodowana faktem, że na świecie są jeszcze ludzie, którzy umieją pomagać innym i dają im drugą szansę.




Pam, pam, pam!
 I jak? Spodziewaliście się tego?
Jak myślicie co będzie dalej, co wydarzy się między Hope i Justinem?
Jak Wam się podoba, może nie jest jakiś mega genialny , ale nie jest najgorszy!

niedziela, 13 marca 2016

Rozdział szesnasty.




















*Narracja trzecioosobowa*

Szatynka biegała od pokoju, do pokoju, w poszukiwaniu swojej czarnej, skórzanej sukienki na rękawek trzy czwarte, którą kupiła specjalnie razem z Holly na urodziny swojego kuzyna. Kiedy traciła już nadzieję, na odnalezienie jej, zobaczyła ją, idealnie ułożoną na fotelu w dużym pokoju. Odetchnęła z ulgą, kiedy chwyciła jej materiał w dłonie i biegiem ruszyła z nią do łazienki w swoim pokoju, potykając się przy tym co drugi schodek.

Dziewczyna szybko nałożyła na twarz codzienny makijaż, jednak tym razem mocniej podkreśliła oczy, czarną kredką. Odkładając kredkę, chwyciła za swój telefon, by sprawdzić godzinę na wyświetlaczu. Zostało jej piętnaście minut do przyjścia przyjaciółki, wzięła głęboki wdech i wyszła z łazienki, chcąc ubrać na siebie swoją kreację na dzisiejszy wieczór. Urodziny Danego miały zacząć się o dwudziestej, jednak postanowiły z Holly, że będą pół godziny przed czasem, żeby jeszcze pomóc w czymś i oczywiście, żeby czarnulka mogła pogadać ze swoim ukochanym.

Kiedy siedemnastolatka ubrała już sukienkę, podeszła do swojej szkatułki na biżuterie. Chciała wybrać odpowiedni naszyjnik, ani skromny, ani również rzucający się w oczy. Szukając tak jakiegoś wisiorka, zobaczyła srebrny łańcuszek z zawieszonym serduszkiem, które miało czerwony cekin w środku. Chwyciła go w dwa palce i dokładnie mu się przyglądała, dostała go od ojca na zakończenie ich ostatniego spotkania. Na samo wspomnienie uśmiechnęła się delikatnie. Nie wybaczyła jeszcze ojcu tych wszystkich lat, jednak cieszyła się, że jest on teraz przy niej. Widziała, że się stara. Chciał nawet porzucić dla niej pracę, na lepszym i wyższym stanowisko, z powodu kilometrów, jednak Hope mu na to nie pozwoliła. Nie chciała rujnować mu życia swoją chorobą.

Dopinając łańcuszek na szyi, usłyszała kroki zbliżające się do jej pokoju. Domyślała się, że to Holly. Słysząc pukanie do drzwi, podeszła do łóżka, krzycząc ciche "proszę". Zapięła do końca torebkę, do której wrzuciła kilka dodatkowych kosmetyków oraz chusteczki i chciała się obrócić jednak nie pozwoliły jej na to czyjeś dłonie spoczywające na jej biodrach. Momentalnie zastygła. Czuła ciepły oddech na swojej szyi oraz zapach alkoholu, który unosił się w powietrzy. Nie był on bardzo intensywny jednak Hope była bardzo przewrażliwiona na jego punkcie.

- K-kim jes-steś?- zapytała drżącym głosem.

- Ty dobrze to wiesz- odpowiedział zachrypnięty, męski głos.

Mięśnie dziewczyny jeszcze bardziej się napięły, nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji. Strach ogarnął całe jej ciało, nie wiedziała co ma zrobić, jak się zachować,co powiedzieć. Miała pustkę w głowię, małą nadzieję, że to tylko jakiś głupi sen, koszmar, z którego zaraz miała się obudzić. Jednak była to rzeczywistość, teraźniejszość, której zawsze się bała.

- I teraz mam zamiar, zabrać to co moje.




Blondyn biegł najszybciej jak tylko umiał, czuł krople potu spływające po jego czole do oczu, jednak jednym ruchem ręki je otarł. Wystarczająco już zmarnował czas. Z tych wszystkich nerwów zapomniał również, że powinien zatankować auto i siłował się z nim przez dobre dziesięć minut.

Kiedy dobiegł na odpowiednią ulicę, odetchnął z ulgą, ponieważ auto Holly, przyjaciółki szatynki stało na podjeździe co oznaczało, że dziewczyny jeszcze nie opuściły domu. Jednak kiedy usłyszał krzyki dobiegające zza bramy, szybko ją przeszedł i biegiem ruszył w stronę drzwi wejściowych, które były otwarte.

- Zostaw ją!- usłyszał znajomy głos przyjaciółki Hope, poczuł narastający w jego ciele strach- Proszę, nie rób jej krzywdy- rozpacz w głosie dziewczyny, były nie do zniesienia. Słychać było, że ledwo powstrzymuje się przed wybuchem płaczu.

Justin natychmiast udał się w stronę dobiegających krzyków i hałasów.

Kiedy znajdował się w odpowiednim pomieszczeniu zobaczył trzy osoby. Hope, Holly i..

- To ty- zaczął słabo, uważnie obserwując twarz mężczyzny, który trzymał mocno roztrzęsione ciało Brown, która nie mogła powstrzymać łez cisnących się do oczu. Mężczyzna trzymał w lewej dłoni nóż, który skierowany był ostrzem w stronę krtani brunetki. Blondyn obszedł przyjaciółkę Brown zasłaniając ją swoim ciałem.

- Justin, jak miło cię widzieć synu- oznajmił mężczyzna, którego głos przesączony był jadem i nienawiścią. Blondyna na jego słowa przeszły ciarki, a mięśnie szczęki, samoistnie się zacisnęły.

- Odłóż ten nóż- powiedział, a raczej wysyczał do swojego ojca. Ten jedynie na jego słowa zaśmiał się gorzko i jeszcze mocniej przyciągnął do siebie dziewczynę, która niekontrolowanie pisnęła. Jej płacz stał się nieco głośniejszy.

- Ja tylko zabieram to co moje- oznajmił i zaciągnął się zapachem włosów dziewczyny.

- Ona nigdy nie była twoja i nigdy nie będzie- powiedział Justin.

- Bronisz tego śmiecia?- zapytał się z obrzydzeniem ojciec Justina.

- Hope nie jest śmieciem- oznajmił Justin i mocno zacisnął pięści, jego ciało zaczynał ogarniać gniew- Jedynym śmieciem jakiego tu widzę jesteś ty. To Hope była zawsze ze mną, ona mnie zawsze broniła, ona i jej siostra, którą ty zabiłeś- Hope na jego słowa zatkało, on już wiedział, a ona nie mogła nic na to poradzić- Tak samo jak zabiłeś mamę i jak próbowałeś zabić mnie.

- Szkoda, że mi się to nie udało. Ty byłeś i będziesz jedną wielką pomyłką. Wiesz co ci powiem? Nigdy cię nie chciałem, tak samo jak twoja matka, zabiła się przez ciebie, to była i wyłącznie twoja wina- mężczyzna próbował manipulować Justin. Uważał, że gdzieś w środku kryje się ten sam mały chłopiec, którego w przeszłości udało mu się zniszczyć.

- To nieprawda- do obu doszedł cichy głos Hope- Justin nie wierz mu- dziewczyna spojrzała prosto w oczy blondyna, który słysząc słowa dziewczyny, pokiwał twierdząco głosem.

- Zamknij się- wysyczał do ucha dziewczyny i mocniej przycisnął ostrze do krtani dziewczyny.

Nagle do domu wbiegło około dziesięciu policjantów. Wszystko działo się tak szybko. Mężczyźni obezwładnili ojca Justina, tym samym wyzwalając dziewczynę z jego rąk. Oczywiście szarpał się z policjantami i próbował się wyrwać, jednak ich było pięciu a on jeden. Hope, po tym jak została wypuszczona, nie czuła nóg, szok i adrenalina połączyły się i sprawiły, że dziewczyna straciła grunt pod nogami.

Bieber kiedy dostrzegł, małą szatynkę leżącą na ziemi, podbiegł do niej bez chwili namysłu i mocno przytulił. Hope cała się trzęsła, nie mogła opanować swojego ciała. Miała nadzieję, że dwanaście lat temu spotkała tego człowieka po raz ostatni, czasem nawiedzał ją w snach, które przeobrażały się zawsze w koszmary. A teraz ten koszmar z przeszłości znów ją nawiedził, jednak tym razem nie istniał tylko na jawie.

- Już jest dobrze- powiedział blondyn, mocniej wtulając w siebie ciało szatynki- Już go nie ma. Jesteś już bezpieczna-szepnął w jej włosy chłopak i ucałował je.

- Obiecaj mi, że mnie nie zostawisz- powiedziała słabo i mocno zacisnęła pięści na koszulce chłopaka.

- Obiecuje Hope. Nigdzie się nie wybieram- oznajmił blondyn i zaczął delikatnie kołysać dziewczyną.

Po chwili jednak przeszkodził im jeden z policjantów, który oznajmił, że Hope będzie musiała zostać przesłuchana oraz  odbędzie rozmowę z psychologiem. Justin chciał być z dziewczyną, jednak policjant oznajmił, że jeśli nie jest częścią rodziny to nie może pojechać z Brown.

Kiedy szatynka już pojechała, Bieber usiadł w fotelu i złapał się za głowę, ciągnąc przy tym za końcówki, jakby chciał wyrywając z głowy włosy, wyrwać wspomnienia sprzed kilku minut. Nie wierzył, że jego ojciec mógł potraktować osobę, która była tak dla niego ważna. Nie kochał jej, przynajmniej próbował sobie to wmawiać.

- Co to był za mężczyzna?- usłyszał cichy, roztrzęsiony głos obok siebie. Justin obrócił się w tamtą stronę i zobaczył zapłakaną twarz Holly. Jej makijaż został rozmazany po całej twarzy, oczy były całe czerwone, a usta spuchnięte. Blondyn nie mógł na nią patrzeć w takim stanie, przybliżył się nieco i mocno do siebie przytulił.

- To był mój ojciec- powiedział cicho chłopka. Wolałby, żeby dziewczyna tego nie usłyszała, nie był dumny z tego jakiego miał ojca. Kto by był?

- Justin- Holly się od niego odsunęła i spojrzała mu prosto w oczy- Pamiętaj, nie ważne co teraz myślisz, ty nie jesteś taki. I nigdy, się taki nie staniesz- czarnulka dała szczególny nacisk na drugie zdanie- Jesteś cudownym chłopakiem, który ma wspaniały charakter, dzięki czemu posiadasz tak wielu przyjaciół- Justin słysząc jej słowa wtulił jej ciało znów w siebie i siedzieli tak razem. Oboje płakali, ponieważ emocje z dzisiejszego dnia były zbyt wielkie żeby trzymać je w sobie.

- To ty zadzwoniłaś po policje prawda?

- Tak, bałam się, że stracę Hope. Chciałabym, żeby ona zawsze była ze mną, nie wyobrażam sobie życia bez niej- oznajmiła cicho. Nie była ona jednak świadoma, że prawdziwa walka o życie przyjaciółki dopiero się zacznie, walka w której wszystko może się zdarzyć.










poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział piętnasty.






















*Narracja trzecioosobowa* 

Łzy spływające po jego policzku były odzwierciedleniem całego bólu, który siedział w nim przez dwanaście lat. Były one mieszaniną bólu i poczucia winy jakie, budząc się co rano i widząc promienie słońca, muskające jego twarz, odczuwał. Nie mógł się nigdy pogodzić z przeszłością, z tym jak wszystko spieprzył, nie tylko swoje życie, ale również obu swoich córek. A teraz, kiedy miał szansę wszystko naprawić, czas był ograniczony. Teraz kiedy odnalazł swoją najmłodszą córeczkę, ktoś tam u góry postanowił mu ją zabrać. 

Wpatrywał się, w równie mocno załzawione oczy brunetki. Widział, że cierpi, widział to bardzo dobrze, ale nie mógł jej pomóc. Nie wiedział jak może jej pomóc. Zobaczył trzęsącą się dłoń na blacie stolika swojej córki, która siedziała na przeciw niego, bez zastanowienia chwycił ją i ścisnął. Chciał pokazać jej, że jest tu, że może na niego liczyć, że nie jest tą samą osobą, która porzuciła ją bez walki tyle lat temu. 

- Jestem tu- powiedział Michael, jeszcze mocniej zaciskając swoją rękę na jej.

- Wiem- powiedziała cicho i przetarła wolną ręką łzy, które spływały po jej policzkach jak krople deszczu, podczas burzy- Zostań tu, potrzebuje cię- dodało bardziej do siebie niż do mężczyzny, jednak on to usłyszał, a w jego głowie pojawił się promień nadziei na to, że jego córka, którą tak mocno zranił, wybaczy mu. 

- Nigdzie się nie wybieram Hope- oznajmił mężczyzna, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Jutro miał wyjechać do Kanady, by objąć nową, ważną i dobrze płatną posadę, jednak postanowił jeszcze dziś wieczorem wysłać e- maila, odnośnie rezygnacji. Ważniejsza była dla niego Hope, która sprawiła, że on się zmienił. To przez stratę jej i Angeli zrozumiał, że rodzina była dla niego wszystkim i bez niej, nie umie sobie poradzić, że jest nikim. 

- A co z Justinem?- ciszę między nimi przerwało, ciche i spokojnie wypowiedziane pytanie brunetki.

- Powinnaś mu powiedzieć, nie tyle co o przeszłości, a o chorobie, tak samo innym przyjaciołom.

- Mówisz jak Dany- prychnęła pod nosem i opuściła swój wzrok w dół, uważnie przyglądając się stolikowi, przy którym siedziała- Nie chcę im nic mówić. Wole, żeby dowiedzieli się kiedy będzie po wszystkim, a mnie już nie będzie. Niż żeby teraz cierpieli i..

- A myślisz, że później nie będą cierpieć?- przerwał jej ojciec i popatrzył prosto w oczy- Będą się w tedy jeszcze bardziej obwiniać, że nie mogli ci pomóc, że nic nie wiedzieli. Jeśli im nie powiesz ich cierpienie będzie sto razy większe. Jak ty byś się czuła na ich miejscu?

Brunetka uważnie analizowała pytanie Michaela. Co ona by zrobiła? Sama nie wiedziała. Pewnie załamała by się, od zawsze była bardzo wrażliwa i przejmowała się innymi. Jednak nie mogła sobie wyobrazić żeby na przykład, to co przytrafiło się jej, miało się przydarzyć Holly, czy innemu z jej znajomych. 

- Nie wiem- powiedziała zgodnie z prawdą- Nie mogłabym się z tym pogodzić- oznajmiła i wyjrzała za okno, za którego szybą rozpościerał się wspaniały widok, jednak Hope, nie miała nastroju do zachwycania się nim- Czuję się jak w jakimś kiepskim filmie- powiedziała cicho i znów przeniosła swój wzrok na mężczyznę- Marnej produkcji, gdzie moja postań jest jednym wielkim nieszczęściem- oznajmiła smutno i upiła łyk pomarańczowego soku. 

- Jesteśmy w filmie, a naszym reżyserem i producentem jest Bóg- powiedział tata brunetki, jednak szybko po swoich słowach usłyszał, pogardliwy śmiech.

- Nie ma kogoś takiego- oświadczyła pewnie Hope i prychnęła pod nosem- Bóg to tylko bajka wymyślona przez ludzi, którzy bali się i żeby dodać sobie otuchy i zostawić w sobie ostatnie gramy nadziei postanowili go wymyślić. 

- Skąd wiesz, że go nie ma?

- A skąd ty wiesz, że on jest? Nikt tego nie wie i prawdopodobnie, aż do śmierci się nie dowie, czyli z naszej dwójki ja mam największe szanse. 

- Nie mów tak dziecko, nic nie jest jeszcze ustalone, żyjesz jak na razie, a ludzie wychodzą z białaczki. Ty też wyjdziesz, ale musisz zmie..

- Zmienić nastawienie- dokończyła za niego i westchnęła głośno- Ile jeszcze osób mi to powie?- zapytała zrezygnowana, znów wlepiając swoje spojrzenie w przechodniów za oknem kawiarni- Niby mam na imię Hope, ale chyba nadzieja dawno mnie opuściła. 



- Justin! Justin! Justin, kurwa!- krzyknął rozwścieczony Ashton.

- Co chcesz?- odkrzyknął do niego, równie zdenerwowany blondyn, odwracając się przodem do swojego przyjaciela.

- Po pierwsze odłóż ten młotek!- chłopak wskazał na prawą rękę Jusa- A potem wyjaśnij mi, czego szukasz! I czemu byłeś w swojej starej kamienicy, skoro obiecałeś mi, że nie będziesz próbował poznać prawdy?!

- Po pierwsze, szukam w tej skrzyni, zdjęć od mojej mamy, a po dru..

- Wsadziłeś zdjęcia do pojemnika na narzędzie?!

- Nigdy nie powiedziałem, że moje pomysły są dobre!- powiedział zdesperowany chłopak- A najgorsze jest, że ich tu nie ma- załamany usiadł na krześle obok- A z moją przeszłością to i tak nic się nie dowiedziałem. Znaczy dowiedziałem się, ale chyba wolałem tego nie wiedzieć, moja przeszłość jest okropna- dokończył i zakrył dłońmi twarz. 


Ashton nie mógł patrzeć jak jego przyjaciel cierpi. Kucnął naprzeciw niego i czekał aż sam się uspokoi. 

- Wiem co chcesz powiedzieć- odparł cicho blondyn o karmelowych tęczówkach.

- Tak, a więc, a nie mówiłem?- oznajmił starszy i uśmiechnął się szeroko. Justin jedynie zaśmiał się na jego słowa. Chłopak zawsze uwielbiał, mieć rację, ta sytuacje nie była inna, dlatego Bieber tak bardzo go lubił, zawsze, nawet w najgorszych sytuacjach, mówił, oczywiście jeśli miał racje "A nie mówiłem". 

- Mówiłeś, mówiłeś.

- A teraz uśmiechnij się, wstawaj, bo za jakieś- chłopak spojrzał na swój nadgarstek- dwie godziny zaczyna się impreza urodzinowa Danego, musimy mu pomóc w przygotowaniach.

- Ashton, ale ty nie masz zegarka.

- No wiem, ale chodź- zaśmiał się chłopak i wyszedł z pokoju, w którym trzymali różne narzędzia i inne pierdoły. 

- A co ze zdjęciami od mojej mamy!- krzyknął Justin.

- Mówisz o tych zdjęciach co były w skrzynce?- w pokoju pojawił się Calum. 

Blondyn na potwierdzenie, skinął głową i pytającym spojrzeniem obdarował swojego kumpla. On jednak nic nie mówił i wpatrywał się w postać przed sobą.

- Wiesz co z nimi?!- zapytał, poddenerwowany tym czekaniem.

- A no tak- powiedział entuzjastycznie Hood- Mam je przy sobie- chłopak sięgnął do tylnej kieszeni i wyjął z niej kilka plastikowych kwadracików, które skierował w stronę przyjaciela.

- Skąd.. Jak.. Czemu je wziąłeś?

- Bo wyglądasz na nich tak słodko- mówiąc cały czas udawał babcię, widzącą zdjęcia swojego małego wnusia.

- Nieważne- Bieber machnął ręką i uśmiechnął się na słowa czarnowłosego. 


Obydwoje wyszli śmiejąc się radośnie z pokoju i udali się do salonu gdzie przygotowania do imprezy trwały już w najlepsze. 
Justin, żeby być przydatnym zaczął pomagać jubilatowi w przywieszaniu balonów na ścianach i prawie wszędzie gdzie się tylko dało. Wszystkich balonów było chyba z tysiące, wszystkie w jasnych i radosnych kolorach. Bieber nawet porównał je do charakteru Reeda. Zawsze był radosny i pełen pozytywnej energii. Chyba tylko raz widział go kiedy był smutny i przez cały wieczór nie odzywał się do nikogo. Siedział tylko w swoim pokoju i słuchał jakiś smętnych piosenek. 
Doskonale pamiętał ten dzień, ponieważ został pierwszy raz w tedy wystawiony, tak to był ten dzień kiedy Hope go olała. Rudy wyszedł w tedy ze szkoły nic mu nie mówiąc, a wrócił dopiero po dwudziestej drugiej. Nic nikomu nie tłumacząc i do nikogo się nie odzywając, siedział sam w pokoju i był zupełnie inny, nie był sobą.
- Bieber! Nie mamy całego dnia, zamiast bujać w obłokach, może pomógłbyś ustawić stół i rozłożyć jedzenie- powiedział rozbawiony Dany i szturchnął blondyna- A ja w tym czasie pójdę po alkohol-  oznajmił entuzjastycznie rudy i wybiegł z domu.
- Czy on nie zapomniał nałożyć butów?- zapytał Ashton.
- Zapomniał- potwierdzili razem Justin i Calum. 
Po chwili jednak doszedł do nich dźwięk otwierających się drzwi.
- Zapomniałem butów!- usłyszeli krzyk Reeda, na co zaśmiali się- To lecę!
Kilka minut po wyjściu rudzielca z domu, chłopaki zaczęli przenosić stół z kąta w kąt, aż nie odnaleźli odpowiedniego miejsca. Kiedy wszystko było już gotowe, postanowili zawiesić na ścianie transparent, który zrobili kilka dni temu, na którym pisało "STO LAT RUDY!❤". 
- Calum idź po jakieś przywieszki i młotek, żeby to jakoś zawiesić- rozkazał blondyn i razem z Ashtonem zajął się rozwijaniem napisu. 
Kiedy chłopak długo nie wracał, zniecierpliwiony Justin udał się do pokoju, w którym wcześniej rozmawiał z Ashtonem i zgubą. 
- Ej! Hood! Gdzie jesteś!- krzyczał już od połowy blondyn- Stary, co się z tobą dzieję. Wciągnęło cię coś czy jak- stojąc już w progu drzwi, zobaczył swojego przyjaciela trzymającego w ręku zdjęcie, jak podejrzewał- Co się stało Hood?- zapytał się przejęty zachowaniem swojego przyjaciela.
-Justin- zaczął niepewnie- Skąd wzięła się na tych zdjęciach Hope?- wskazał na zdjęcie, które trzymał, prawdopodobnie  wypadło mu przy wyciąganiu kiedy oddawał je kumplowi, ukazywało ono dwójkę dzieci, siedzących na łóżku, chłopak to na pewno był Justin, Calum nieraz widział zdjęcia małego Biebera, jednak ta dziewczyna, była łudząco podobna do Brown.
- Hope- powiedział cicho Justin, biorąc zdjęcie od Caluma i uważniej mu się przyglądając- To niemożliwe..


***

I jak Wam się podoba nowy rozdział? Już powoli zbliżamy się do końca... Nie no żart! Hahaha😀 

Co sądzicie o tym wszystkim? Jak to się teraz potoczy? 
Bo szczerze Wam mówiąc, ja sama nie mam pojęcia! 









poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział czternasty.
























Hope

Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Wdech. Trzy. Dwa. Jeden. Wydech.

Nerwowo wystukiwałam swoimi długimi paznokciami, ozdobione czarnym lakierem, nieznany mi rytm. Moja kawa-udekorowana, przepysznie wyglądającą, puszystą pianką, posypana na środku bursztynową posypką, która miała w planach przybrać kształt serduszka, jednak przez upływający czas zdążyła, powstać z niej plamka, nic nieznacząca plamka- zdążyła już wystygnąć. 

Powoli wskazówki zegarka wybijały godzinę, którą tak bardzo wyczekiwałam przez ostatni tydzień. Bałam się tego spotkania, wiedziałam jednak, że jeśli nie powiem mu całej prawdy, to wyrzuty sumienia będą mnie prześladowały do końca życia. Przecież kiedyś i tak by się dowiedział, prędzej czy później, czy tego chcę czy nie, dlatego wolałabym być pierwszą osobą, która mu o tym powie. 

Sekundy mijały, ciągnąc za sobą upływające minuty, a ja dalej czekałam. Chwyciłam za porcelanowe ucho mojej filiżanki, w celu rozluźnienia swoich napiętych mięśni, zanurzyłam w mlecznym napoju swoje usta i upiłam go. Skrzywiłam się lekko na obrzydliwy smak, wodnistego roztworu, bo na pewno nie była to moja ukochana waniliowa kawa. Zrezygnowana odstawiłam filiżankę na jej poprzednie miejsce i po raz setny, na przeciągu tygodnia, zaczęłam powtarzać to co chcę powiedzieć dokładnie. Chciałam ubrać to w odpowiednie słowa, nawet chciałam, żeby moja mimika i gesty były perfekcyjne.

Kiedy po raz dziesiąty, mówiłam w głowię ten sam tekst i wyobrażałam sobie całą sytuację, usłyszałam dźwięk dzwonków, które oznaczały, przybycie nowego klienta do kawiarni. Mój wzrok automatycznie powędrował w tamtym kierunku, uważnie wypatrując sylwetki osoby, na którą tak niecierpliwie czekałam. Pierwszy, drugi, trzeci klient.

Jakie było moje zdziwieni kiedy nie zauważyłam tam go, można nawet uznać, że lekko się zasmuciłam, jednak szybko smutek przerodził się w złość. Mocno przygryzłam dolną wargę, jednak szybko ją wyswobodziłam spomiędzy zębów, kiedy tylko poczułam metaliczny posmak krwi w ustach. Znów to samo. Muszę odzwyczaić się od tego. 

Jednak dalej nie mogłam zrozumieć, czemu nie przyszedł, obu nam zależało na tym spotkaniu, chcieliśmy porozmawiać, szczerze. A on? On spóźnia się już prawie godzinę. Poczułam jak do moich, dużych oczów napływają łzy smutku i złości, jednak zagryzłam mocno zęby, nie chcąc męczyć znów mojej, poranionej wargi i powstrzymałam je przed wypłynięciem.

Nie, nie będziesz znów płakać! Obiecałaś coś sobie!- przemówiła moja podświadomość, dzięki której uspokoiłam oddech i całe ciało, przed wybuchem płaczu.

Poprosiłam o rachunek przechodzącego obok kelnera i zaczęłam szukać swojego portfela w czarnej torbie, leżącej po mojej lewej stronie. Po chwili dostałam rachunek, który szybko uregulowałam, zostawiając dodatkowo kilka drobnych napiwku. Chwyciłam za ramiączko mojej torby i przewiesiłam ją przez ramię, kierując się w między czasie w stronę wyjścia.

Kiedy znalazłam się już na zewnątrz, poczułam orzeźwiające powietrze, muskające moją nagrzaną skórę, na policzkach. Po raz kolejny dzisiejszego dnia wzięłam głęboki wdech i udałam się w stronę pobliskiego parku. 

Idąc tak środkiem chodnika, próbowałam odnaleźć w tej czarnej dziurze moje słuchawki, jednak odszukanie ich w tej stercie śmieci, graniczyło z cudem. Nawet przez moment, mogłabym przysiądź, że przez oczy przemknęła mi patelnia, a może był to garnek? Zrezygnowana pozwoliłam opaść torbie na mój prawy bok i zmęczona całym dniem, przyspieszyłam, by jak  najszybciej znaleźć się w parku i usiąść na jednej z setek drewnianych ławek, znajdujących się, na około kamiennej fontanny, z piękne wyrzeźbionymi wzorami, które zapewne były tylko abstrakcją twórcy.

*

Uważnie obserwowałam, otaczającą mnie rzeczywistość. Wszystko było takie zwyczajne, a jednocześnie taki inne. Każdy z tych ludzi miał swoją historię, niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju. Ja. Justin. Holly. Dany. Calum. Ashton. Każdy. Jednak, nie każdy ma ochotę o tym opowiadać. Niektórzy, boją się jej. A inni po prostu jej nie pamiętają.

Moją uwagę przyciągnął jednak starszy pan, zajmujący miejsce na ławce obok mnie, prawdopodobnie został zraniony w jednej z jakiś walk,  ponieważ jego twarz zdobiła dość widoczna blizna, ciągnąca się od kącika prawego oka, aż do zakończenia, jego kwadratowej szczęki. Nie szpeciła go, wręcz przeciwnie. Czyniła go innym, tajemniczym, przecież nikt nie wiedział, skąd na jego twarzy pojawiła się ów blizna, można było się tylko domyślać, jednak tylko on wiedział co na prawdę się wydarzyło.

Po chwili podbiegła do niego malutka dziewczynka, miała na sobie śliczną zwiewną, różową sukienkę, a jej długie blond włosy były spięte w dwie kitki, które podczas biegu swobodnie powiewały na wietrze i podskakiwały w wszystkie strony świata.

- Dziadku, dziadku- krzyczała, wbiegając w ramiona staruszka- chodź ze mną! Chodź się pohuśtać!- rozpromieniony mężczyzna wstał i skierował się ze swoją wnuczką na rękach, w kierunku placu zabaw, by zaraz usadowić swoją małą księżniczkę na jednej z huśtawek i delikatnie ją bujać, robiąc przy tym różne głupie miny, żeby tylko wywołać uśmiech na jej słodkiej, okrągłej twarzyczce. Śmiech małej, rozbrzmiewał po całym parku, przyciągając uwagę innych spacerowiczów, na których twarze wkradał się delikatny uśmiech, widząc kochającą się dwójkę.

Sama na widok tych dwojga, uśmiechnęłam się szczerze. Wpatrywałam się w nich jeszcze przez kilka sekund, po czym  wyciągnęłam z kieszeni kurtki swój telefon i sprawdziłam wiadomości na facebooku i twitterze. Kiedy sprawdziłam już wszystkie informacje, wstała i ruszyłam w stronę wyjścia z parku.

Cały czas wpatrywałam się telefon, ponieważ miałam jak zawsze tysiąc wiadomości od Holly, dotyczących głównie imprezy urodzinowej u Dana. Dziewczyna, cieszyła się jak małe dziecko, które niedawno dostało nową zabawkę. Mój kuzyn podobał się jej i to bardzo, a ona podobała się mu, tylko oboje byli zbyt głupi, żeby to zauważyć. Ale oczywiście kiedy mówiłam to mojej przyjaciółce to ona zawsze we mnie czymś rzucała, krzycząc, że kłamię (nigdy nie powiedziałam, że jest normalna), a kiedy mówiłam to rudemu, ten mnie wyśmiewał. Dlatego po tygodniu tłumaczeń i namówień, żeby ze sobą porozmawiali, poddałam się, ponieważ moje uczy i moje ciało miało dość!

Szczerzyłam się jak głupia, widząc wiadomości od mojej przyjaciółki, była taka szczęśliwa, jej euforia biła chyba na cały Nowy Jork.

Kiedy tak szłam nie zwracając uwagi na otaczających mnie ludzi, poczułam jak uderzam w coś twardego. Moje drobne ciało odbiło się od tego i ledwo zdołałam utrzymać równowagę. Otrząsnęłam się po chwili i podniosłam swój wzrok na osobę, na którą, przez swoją nieuwagę, wpadłam. I nie mogłam uwierzyć kogo ujrzałam. Moje usta i oczy znacznie się rozszerzyły, nie wiedziałam jak mam zareagować, co powiedzieć, po prostu stałam i jak zaczarowana wpatrywałam się w niego.

- Hope- odezwał się pierwszy, był zdyszany, a na jego czole można było zauważyć maleńkie kropelki potu- Ja.. Ja cię bardzo przeprasza.. Wiem, że byliśmy umówieni i tylko teraz jeszcze bardziej się pogrążam tym tłumaczeniem, bo powinienem być na czas, szczególnie, że przez tyle lat cię zawodziłem, ale miałem spotkanie, które się przedłużyło. Przysięgam ci, że starałem się jak najszybciej dotrzeć na czas, nawet chciałem zadzwonić, ale ta cholerna komórka mi się rozładowała- mówił tak szybko, że  plątał mu się po drodze parę razy język, ale nie kłamał, tym razem nie kłamał- Na prawdę nie chciałem ciebie zawieść, przy..- nie pozwoliłam mu dokończyć i rzuciłam mu się w ramiona.

Po moich policzkach spływały łzy, były one połączeniem wszystkich uczuć, od nienawiść, do smutku, aż po szczęście. Byłam wielkim wulkanem emocji, którego data wybuchu, przypadała na dzisiaj.

- Hope, na prawdę cie..

- Już dobrze tato- powiedziałam cicho i jeszcze mocniej się w niego wtuliłam- Już dobrze.

Jego ciało na moje słowa się napięło, jednak po chwili jego uścisk również stał się mocniejszy.

Miałam mu za złe te wszystkie lata. Jednak mama nie chciałaby tego, tak samo Angela, obie nie chciałyby, żebym żyła tymi wszystkimi latami, całą przeszłością. Z jakiegoś powodu znów się z nim spotkałam, ale lepszym nim. Ojcem, o którym zawsze marzyłam, którego zawsze chciałam mieć. Może i to za późno, a może to właśnie odpowiedni czas. Chcę chociaż teraz, przez te ostatnie kilka miesięcy, móc przytulić się do niego, porozmawiać o wszystkim. Nie był idealnym ojcem, ale przecież tacy nie istnieją. Ale starał się to naprawić. Ja też musiałam dojrzeć do tego, żeby zobaczyć jego przemianę, te wszystkie starania.

- Tak bardzo cię kocham córeczko- odsuną mnie od siebie, żeby móc spojrzeć w moje, zaczerwienione od łez oczy. On również płakał. Pewnie dla przechodzących ludzi wyglądaliśmy jak kochający się córka z ojcem, jednak prawda była zupełnie inna.
My dopiero próbowaliśmy się uczyć kochać. Bo nasze przeszłość próbowała, lecz nie mogła, zawładnąć przyszłością. 

"Jaka jest przeszłość?
Szara, mroczna,mglista?
Może jest echem, odbijanym przez przyszłość?
Może jest początkiem teraźniejszości?
A więc jaka jest przeszłość?
Niewyraźna, niczym obraz rozmazany w jesienny, pochmurny dzień,
A może jest promykiem, słońca,
Które dzięki swym złocistym promykom daje drugą szanse.
A więc jaka jest przeszłość?
Przeszłość jest wczorajszym jutrem i dzisiejszym wczoraj."

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział trzynasty.

























*Narracja trzecioosobowa*

Chłodny wiatr, otulał jego twarz, zostawiając na policzkach różowe pocałunki. Nie spieszył się, chciał wszystko przemyśleć i przekalkulować. Rozważyć wszystkie za i przeciw. Miał nadzieję, że uda mu się to wszystko wyjaśnić. Odpowiedzieć na wszystkie, dręczące i prześladujące go pytania.


Po prawie godzinnej podróży, dotarł do celu. Znów tu był, w miejscu gdzie wszystko się zaczęło. W miejscu, go którego powinien wracać z uśmiechem, a nie wspomnieniami, przynajmniej częścią z nich, przepełnionymi bólem i żale. Jego stara kamienica. 

Ściany były bardziej zniszczone niż dwanaście lat temu, znajdowały się tam liczne pęknięcia i przeróżne graffiti, o różnorakiej tematyce. Przyglądał się jej dokładnie, ostatnio nie było raczej na to dużo czasu i wszystkie szczegóły nie były tak wyraźne ukazane. Przeniósł swój wzrok na dach budynku i przywołał wspomnienie ostatniej nocy spędzonej tam i wydarzenia, jak myślał, z czasów dzieciństwa. 

Stał tam jeszcze kilka minut, lustrując budynek, póki nie zebrał się na odwagę i nie skierował do środka. Obiecał swojemu kuzynowi, Ashtonowi, że nie będę starał się odkryć przeszłości, jednak nie powiedział, że nie będzie próbował odnaleźć dziewczyny ze snu.

Kiedy wszedł na odpowiednie piętro, stanął przed drewnianymi drzwiami. Nic się nie zmieniło, ten sam numer "7", ten sam kształt i kolor. Kurz pokrywający futrynę drzwi, był już bardzo widoczny, przez swą znaczną ilość. Ściany na około były tak samo szare i zaniedbane jak sprzed dwunastu lat, pojawiło się natomiast kilka plam, które przypominały pleśń. Wyglądało na to, że mieszkanie stało tu puste, od dobrych lat i nikt nie ważył się do niego wejść.

Justin natomiast postanowił to zmienić. Chwycił za srebrną klamkę po lewej stronie i już miał ją nacisnąć, by wejść do swojego starego domku, kiedy coś go zatrzymało.

- Nie wchodź tam- stanowczy, kobiecy głos mu przeszkodził. Natychmiast obrócił się w jego stronę i ujrzał, siwą kobietę o dużych wyblakłych niebieskich oczach. Wyglądała na przynajmniej sześćdziesiąt lat. Jej twarz pokryta była zmarszczkami, co tylko utwierdzało chłopaka, w zdaniu co do jej wieku. Patrzyła na niego podejrzliwie, a na jej twarzy malował się srogi wyraz- Kim jesteś?

- Jestem Justin- odpowiedział krótko i również dokładnie obserwował mimikę twarzy staruszki.

- Justin- powtórzyła cicho kobieta, a blondyna przeszły ciarki- Czego szukasz?

- Chciałbym się dowiedzieć czegoś o mieszkańcach tego budynku, a szczególnie tych dwóch mieszkań- wskazał na drzwi, znajdujące się po przeciwnej stronie i te za sobą- Kto tu mieszkał dwanaście lat temu? I czemu teraz te mieszkania są tak strzeżone?

Oczywiście wiedział doskonale kto mieszkał pod mieszkaniem numer "7", ale musiałem się dowiedzieć, kto mieszkał pod "9". Miał nadzieję, że staruszka coś mu powie, da jakąś wskazówkę. Nawet najmniejsza wskazówka, byłaby dla niego, czymś wielkim. Krokiem milowym w odnalezieniu swojej, jak podejrzewał, przyjaciółki. 

Kobieta zmarszczyła brwi na moje pytania i wciąż lustrowała go wzrokiem. Justin delikatnie się spiął, ponieważ czuł, że wisiała nad nimi napięta sytuacje. 

- Chodź za mną- rzuciła, krótko staruszka i powolnym krokiem skierowała się, na piętro wyżej. 

Blondyn przyglądał jej się w osłupieniu, nie wiedząc jak ma się zachować. Pójść za nieznajomą, czy może lepiej udać się z powrotem do domu i zapomnieć o zaistniałej sytuacji? Chłopak, krótką chwilę bił się ze swoimi myślami, w końcu jednak postanowić stawić czoło prawdzie. Był osobą, która łatwo się nie poddaje, szczególnie kiedy miał jasno postawiony cel. 

Szybkim krokiem udał się za staruszką, przeskakując co dwa schodki, by ją dogonić. Kiedy znajdowali się na najwyższym piętrze budynku, kobieta otworzyła jedne z drzwi i po prostu weszła do środka. Justin chwilę się wahał, jednak po chwili, również znajdował się w pomieszczeniu.

Nie było to jednak mieszkanie. Raczej gabinet. Na środku był duży, drewniany stół, z którego schodziła już farba. Po jednej stronie znajdowało się drewniane krzesło, a po drugiej stary, spróchniały taboret. Obok był regał z jakimiś teczkami i przeróżnymi papierami oraz książkami. 

Starsza kobieta usiadła na krześle, wcześniej jednak wyciągnęła jeden z wielu segregatorów i rzuciła go na stół. Blondyn uważnie się przyglądał jej każdemu ruchowi. Wyraźnie czegoś szukała. Nagle zatrzymała się na jednej ze stron i przeniosła swoje wyblakłe oczy na niego. 

- Usiądź- wskazała na taboret naprzeciwko jej. 

- Postoje- odparł Justin, który nie ufał temu drewnianemu, spróchniałemu przyrządowi. 

- Jak wolisz- odparła obojętnie staruszka- A więc czego chciałbyś się dowiedzieć konkretnie?

- Wszystkiego- powiedział i oparł się lewym barkiem o lodowatą ścianę. 

- Dobrze. Zacznijmy więc od początku- powiedziała spokojnie i wygodnie usadowiła się na krześle- Dwanaście lat temu wydarzyła się tu tragedia- zaczęła poważnie, a Justina przeszły ciarki, co ona miała na myśli?

- Co chce pani przez to powiedzieć?

- Że to co teraz ci powiem, może wydać ci się niewiarygodne. Możesz nawet pomyśleć, że to niemożliwe, żeby ludzie tacy byli. Jednak ludzie to potwory, każdy ma w sobie jakąś cząstkę demona, to od nas zależy, w jakim stopniu ją pokażemy reszcie świata.

Blondyn na jej wypowiedź nerwowo przełknął ślinę i zdecydował się jednak usiąść na zaproponowanym wcześniej miejscu. Czuł jak powoli  zaczynają mu się ręce pocić, zawsze tak miał, kiedy zaczynał się denerwować, zacisnął je mocno w pięści i postanowił się na tym nie skupiać.

- W obydwu mieszkaniach nie działo się za dobrze. Zamieszkiwało je dwóch mężczyzn, z dziećmi. Ani jeden, ani drugi nie posiadał żony. Jedna zmarła podczas drugiego porodu, druga natomiast popełniła samobójstwo, osieracając przy tym swojego siedmioletniego syna- Justin na jej ostatnie zdanie zacisnął mocniej pięści, a jego oddech minimalnie przyspieszył, jednak umknęło to uwadze staruszki- W mieszkaniu numer siedem mieszkał właśnie ojciec z synem, a pod dziewiątkom były zameldowane dwie siostry, razem ze swoim ojcem. Często w obu domach były awantury, bijatyki i kłótnie, powodem był alkohol, jednak nigdy nie stawały się one, aż tak groźne by wzywać odpowiednie służby- Justin mocno zassał dolną wargę, żeby nie palnąć niczego głupiego. Jak to nic groźnego?! Przecież on sam pamięta, jak ojciec pobił go do nieprzytomności!- Jednak wszystko się zmieniło dwudziestego kwietnia dwa tysiące czwartego roku. Dla trójki tych dzieci, koszmar sięgnął zenitu. Ponoć, chodziło o porachunki między obydwoma mężczyznami. Ojciec dziewczynek, był dłużny swojemu sąsiadowi, kilkaset tysięcy, które on naliczył mu przez parę lat. Mężczyzna nie miał jak oddać, więc dał w zastaw swoją młodszą córkę. To dziecko miało dopiero sześć lat!

Blondyn schował twarz w dłoniach i przetarł mocno, było mu wstyd. Wstydził się własnego ojca. Policzył w głowie spokojnie do dziesięciu i znów przeniósł swój wzrok na kobietę, widać było, że powstrzymywała słone łzy, które cisnęły jej się do oczu. 

- Mężczyzna przyszedł po to, co należało do niego, jak on to nazwał. Dziewczynka jednak się wyrywała, on zaczął ją szarpać, próbował ją skrzywdzić w jej własnym domu. Nagle jednak wbiegła do domu jej siostra, widząc zaistniałą sytuację, rzuciła się na pijanego mężczyznę, on jednak zrobił coś, czego chyba nikt się nie spodziewał, wyjął z kieszeni spodni swój scyzoryk i wbił w brzuch młodej kobiety. Kiedy ona upadł, a do niego dotarło co zrobił, uciekł. Zostawiając obie siostry na pastwę losu. Ponoć, w progu domu natknął się na swojego syna, który krzyczał, że wszystko widział i policja już jedzie. Mężczyzna z obawy, że jego dziecko coś powie, popchnął je z całej siły o ścianę, a następnie zepchnął ze schodów. Oczywiście i tak został złapany i odpowiedział za wszystkie swoje czyny, ale dziewczyna, którą zranił już nigdy nie wstała, a jego własne dziecko straciło pamięć- zakończyła swoją historię. 

Chłopak natomiast siedział, jak zaczarowany i tępym wzrokiem wpatrywał się w ścianę naprzeciw. Wszystko w nim buzowało. Każda część jego ciała czuła coś innego, każdą inną emocje. Nie mógł pojąć, jak mógł mieć takiego ojca, co zrobiła mu ta biedna dziewczyna i jej siostra! I już teraz wiedział co stało się z jego wspomnieniami, zostały utracone.


- Justin, wiem że to ty jesteś tym chłopcem- usłyszał cichy głos kobiety i natychmiast przeniósł na nią wzrok. Na jej twarzy było można ujrzeć, lśniące smugi i spływające po nich łzy.

- Skąd pan..

- Czekałam na ciebie tutaj te dwanaście lat- powiedział słabo, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do chłopaka- Wiedziałam, że wrócisz, że będziesz chciał poznać prawdę i zrobisz wszystko by tylko dokonać swego. Zawsze to robiłeś- pociągnęła nosem. 

Blondyn nie mógł dłużej wytrzymać i rzucił się w ramiona staruszki. Tym razem to z jego oczu zaczęły wypływać łzy. Chciałby by był to tylko jakiś okrutny żart, jednak tak nie było. To właśnie była przeszłość Justina, która miała dopiero teraz odbić się na jego teraźniejszości. 

- Niech pani mi powie, kim były te dwie siostry. Ja muszę odnaleźć tą jedną! Muszę ją za wszystko przeprosić!- mówił przez łzy. Pierwszy raz był w takim stanie. 

- Nie mogę tego zrobić- powiedziała smutno, wpatrując się w karmelowe oczy blondyna- Jednak, uwierz mi. Ona jest bliżej niż myślisz- odparła staruszka i mocniej przycisnęła do siebie roztrzęsionego chłopaka. Nie widziała w nim dorosłego mężczyzny, lecz siedmioletniego chłopca, którego dwanaście lat temu pożegnała. Nie mogła mu niczego powiedzieć, ponieważ prosiła ją o to brunetka. Wiedziała, że to część jej planu. Planu, w którym Justin miał odzyskać utracone wspomnienia- Pamiętaj, każdy szczegół jest ważny. Wskazówkę możesz znaleźć wszędzie. W każdym słowie, ruchu a nawet w wyglądzie. Musisz tylko uważnie patrzeć i pamiętaj, czas ucieka. 

Chłopak, odsunął się od kobiety i wpatrywał się w nią uważnie. Dokładnie rozumiał co staruszka ma na myśli. Wiedział, że jest coraz bliżej i nie może się poddać. Był przecież Justinem Bieberem, chłopakiem który nigdy się nie poddaje! 

Po kilku minutach, blondyn pożegnał się z staruszką, dziękując jej za wszystko. 

- Odnajdę ją, obiecuje- rzucił przez ramię, wywołując na twarzy staruszki lekki uśmiech. Wierzyła, że ta dwójka znów się ze sobą spotka. Wiedziała również, że zarówno on jak i ona są za bardzo uparci by poddać się w wyznaczonych przez siebie celach. Byli jak ogień i woda, jednak łączyła ich jakaś niezwykła nić, dzięki której zawsze potrafili siebie odnaleźć i się ze sobą połączyć.
 "-Obiecujesz? 
-Obiecuje"

***
Przepraszam, za moją nieobecność, jednak szkoła i treningi robią swoje ;(
Mam nadzieję, że podoba Wam się nowy rozdział i trochę przybliżyłam, Wam dzieciństwo Justina.