sobota, 19 marca 2016

Rozdział siedemnasty.

























*Narracja trzecioosobowa*

Przyspieszony oddech i dźwięk wyskakującego serca z piersi roznosił się po pomieszczeniu, przynajmniej Hope wydawało się, że tak jest. Szatynka siedziała w pustym pomieszczeniu, czekając na policjanta, który miał przyjść zaraz z jej rodzicami i spisać zeznania z dzisiejszego wieczoru. Odbyła już rozmowę z psychologiem, chociaż nie wiem czy można było nazwać to rozmową. Szatynka cały czas powtarzała tylko, że chce widzieć się z rodzicami, że nic nie powie, miała dość ciągłych pytań od natrętnej kobiety, która nie mogła zrozumieć, że wcale jej nie pomaga, tylko jeszcze bardziej ją rozdrażnia i nie pozwala przestać myśleć o ojcu Justina.

Na zegarze wybiła już dwudziesta druga trzydzieści pięć. Minęły już prawie cztery godziny, a jednak dziewczyna dalej nie mogła uspokoić swojego ciała, ręce mimowolnie jej się trzęsły, a każdy migot światła powodowało u niej drgawki. Chciała już wrócić do domu, przytulić się do Leo i Anastazji, powiedzieć jak bardzo im dziękuje, jak wiele dzięki nim zawdzięcza, chciała również przeprosić za masę kłopotów jakie na nich sprowadza. Kochała ich i nie wyobrażała sobie życia bez tej dwójki. Jednak niedługo ta dwójka będzie musiała sobie wyobrazić życie bez niej.

Siedząc tak i myśląc o wszystkim uznała również, że to najwyższy czas by powiedzieć o wszystkim Justinowi. Opowiedzieć mu całą prawdę, ich historię, od początku do końca, mimo, że miała świadomość że ona nie jest za ciekawa i chłopak będzie miał pełne prawo do odtrącenia i przekreślenia jej osoby. Jednak w głębi serca liczyła na to, że blondyn ją zrozumie, że zamiast kłótni i niepotrzebnych pytań, podejdzie do niej i ją przytuli. Przytuli ją tak mocno, jak w czasach kiedy oboje byli dziećmi i powie, że rozumie i zawsze z nią będzie, tak jak obiecał jej dwanaście lat temu.


*

Śnieg. Biały, mokry, pokrywał swoją puszystą kołdrą cały Nowy Jork, a nocą wyglądał jeszcze piękniej. Przez szklane okno nie można było podziwiać jego piękna. Dwójka dzieciaków dobrze o tym wiedziała, jednak nie przejmowała się tym, cieszyli się, że cą ze sobą. Oboje świetnie się ze sobą dogadywali, byli od zawsze najlepszymi przyjaciółmi.

- Nie! Justin, to nie jest niedźwiedź polarny!- zaśmiała się szatynka- To przypomina plamę, nie niedźwiedzia.

- Ja ci mówię, patrz tam głowa, nogi..

- Jakie nogi?- popchnęła go delikatnie dziewczyna i zaczęła się znów radośnie śmiać, a jej chichot roznosił się po całym pomieszczeniu. 

- Justin, Hope, nie powinniście już spać!- z drugiego pokoju usłyszeli głos starszej siostry pięciolatki.

Obydwoje, słysząc kroki zbliżające się do ich pokoju, szybko zeskoczyli z parapetu i podbiegli do łóżka, od razu wskakując na jego miękki materac i okrywając się puszystą kołdrą, która była ozdobiona poszewką z wróżkami z jej ulubionej bajki. Oboje szybko zanurzyli się pod kołdrę i starali się zatamować falę śmiechu jaka ich ogarnęła.

- Oh. Chyba nie ma tu moich ulubieńców- usłyszeli załamali głos Angeli i zaczęli chichotać, a następnie jedno przez drugie się uciszać- A może jednaj- kołdra się podniosła, a Justin i Hope pisneli radośnie i już nie powstrzymywali radości, głośno się śmiejąc- Czy nie jest już za późno? Hm?- powiedziała szczupła kobieta i okryła nakryciem dwójkę swoich podopiecznych- Pora spać, dobranoc siostrzyczko- ucałowała czoło dziewczynki- Dobranoc Justin- a następnie to samo zrobiła z czołem blondyna. 

- Dobranoc Angela!- krzyknęli wesoło i czekali aż szatynka zgasi światło w pokoju i ponownie zemknie drzwi. Dziś pierwszy raz od jakiegoś czasu mieli wolne, wolne od kłótni, nieprzespanych nocy i siniaków. Ich ojcowie wyszli dziś rano, mówiąc, że idą na imprezę do kolegów, cała trójka zdawała sobie sprawę, że pod ich słowami kryła się impreza, która będzie trwała do następnego dnia, wieczorem. 

- Justin- dziewczynka, przysunęła się do chłopca, dzieliło ich kilka centymetrów. Patrzała prosto w jego duże oczy, których tęczówki swoim kolorem przypominały karmel i mimo, że było ciemno Hope potrafiła sobie przypomnieć jego twarz, jego zawsze szczere spojrzenie. 

- Tak Hope?- blondyn delikatnie podniósł się na łokciu i spojrzał na swoją przyjaciółkę, pytającym wzrokiem.

- Obiecasz mi coś?- zapytała cicho.

- Co takiego?- odpowiedział pytaniem na pytanie i uśmiechnął się delikatnie.

- Że nieważne co się stanie, zawsze będziemy sobie mówić prawdę, że zawsze ze sobą będziemy?

- Hope- westchnął Justin

- Obiecaj mi- powiedziała stanowczo dziewczyna.

- Przecież to oczywiste, jesteś moją małą przyjaciółką- pocałował ją w czoło i mocno do siebie przytulił- A teraz już śpijmy, jestem zmęczony.

*


Nagle drzwi otworzyły się, wydając przy tym ciche skrzypnięcie, przez co siedemnastolatka lekko podskoczyła na krześle. Brown odwróciła się w tamtą stronę  i nim zdążyła cokolwiek zobaczył, poczuła jak ktoś rzuca się jej na szyję. Czując znajomy zapach lawendy, zrozumiała, że jest to jej mama. Mocno się w nią wtuliła.

- Już jest dobrze córeczko. Jesteś już bezpieczna- powiedziała Anastazja i poczuła jak po jej zaróżowionych policzkach spływają słone łzy. Zastanawiała się czemu to właśnie Hope, przydarza się tyle nieszczęść, czemu jej córce a nie jej. Gdyby tylko mogła wzięłaby na siebie minimum połowę z tego co dźwiga jej malutka Hope, ale nie mogła.

Po kilku godzinach zeznań, ciągłych wypytywań, przywoływania wspomnień i rozdrapywania starych ran rodzina Brown mogła wrócić do domu.

Wychodząc z budynku dziewczyna myślała, że wszystko co już możliwe ma już za sobą. Jakie było jej zdziwienie kiedy przed budynkiem zauważyła swojego ojca, stojącego przy taksówce. Kiedy tylko zauważył swoją córkę, ruszył biegiem w jej stronę, ona również nie mogąc wytrzymać podbiegła do niego i mocno wtuliła się w jego ciało. Znów zaczęła płakać, to wszystko wydawało się jej takie skomplikowane, takie trudne do zrozumienia.

- Tato, jak..

- Dowiedziałem się o wszystkim w drodze do nowego biura, natychmiast zarezerwowałem pierwszy samolot powrotny, zostawiłem wszystko tam i przyjechałem- wytłumaczył szybko mężczyzna, mocno przyciągając do siebie- Nic ci nie zrobił kochanie? Skąd on w ogóle wiedział gdzie mieszkasz?

- Nie mam pojęcia, musiał mnie już wcześniej obserwować- powiedziała cicho dziewczyna przez łzy i odsunęła się od ojca, lustrując go wzrokiem. Widać było, że jest w kiepskiej formie fizycznej i zapewne psychicznej- Ale wszystko jest już dobrze.

- Nic nie jest dobrze Hope. Nic nie jest dobrze- powiedział Michael i otarł kciukiem łzy spływające po policzkach swojej młodszej córki, swojej jedynej córki.

- Yghm- usłyszeli za plecami chrząknięcie i odwrócili w tamtą stronę wzrok. Stali przed nimi prawni opiekunowie Hope. Na twarzy pana Browna było widać cień uśmiechu, natomiast jego żona miała podejrzliwy wyraz twarzy, jakby chciała wzrokiem poznać historię tego człowieka, podejrzewała jednak kim może być ów mężczyzna, co napawało ją jeszcze większym niepokojem.

- Właśnie, tato, to są moi rodzice- jak to brzmiało, jednak jak inaczej miała nazwać ich- Anastazja i Le..

- To pan- powiedział pod nosem biologiczny ojciec Hope i utkwił wzrok w postaci mężczyzny naprzeciwko niego.

- Witam Michael- Leo wystawił w jego stronę rękę, którą mężczyzna niepewnie chwycił- Miło cię widzieć, ale czy ty obecnie nie powinieneś być w..

- Tak wiem, ale ja.. No bo.. Nie mogłem tak zostawić swojej córki- powiedział plącząc się co chwilę w wypowiedzi.

Hope natomiast i jej matka miały miny, które mówiły "O czym wy mówicie? Wy się znacie?!", jednak żadna z nich nie miała odwagi żeby zadać to pytanie, obserwowały uważnie dalszy rozwój sytuacji.

- Rozumiem- powiedział Leo z uśmiechem na twarzy, odwracając się przy tym do swojej żony- Anastazjo to jest nasz nowy asystent obejmujący funkcję w Chicago- wskazał na mężczyzn, a mina jego żony i córki była nie do opisania. Nie zrozumiały co właśnie powiedział pan Brown, kompletnie, jakby mówił w innym języku.

- Hope- zaczął teraz niepewnie pan Glimes- To jest właśnie mężczyzna, który pomógł mi kiedy myślałem, że już nie ma dla mnie ratunku. To dzięki niemu zawdzięczam nowe życie- zakończył mężczyzna i wskazał na młodego, właściciela firmy, w której pracował.

- Co takiego?- zapytała Hope, a jej mina wskazywała na to, że nie dowierzała danej sytuacji, tak samo jak jej matka, która stała zdumiona wyznaniem męża- Czyli wy się znacie, od początku?

- Nie od początku córeczko- zaczął Leo.

- Ale od dobrych jedenastu lat- dokończył za niego Michael.

Hope wpatrywała się w nich zdumiona, jednak po kilku sekundach, cień uśmiechu zagościł na jej twarzy, podeszła do swojego ojca zastępczego i mocno go przytuliła.

- Dziękuje- powiedziała cicho- Dziękuje, że dałeś mu drugą szansę- dokończyła i poczuła łzy spływające po jej policzkach, jednak nie były to łzy smutku, ale radości, radości która była spowodowana faktem, że na świecie są jeszcze ludzie, którzy umieją pomagać innym i dają im drugą szansę.




Pam, pam, pam!
 I jak? Spodziewaliście się tego?
Jak myślicie co będzie dalej, co wydarzy się między Hope i Justinem?
Jak Wam się podoba, może nie jest jakiś mega genialny , ale nie jest najgorszy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz