środa, 20 stycznia 2016

Rozdział jedenasty.











































































Hope

- Nie! Nie ma nawet takiej opcji!- mówiłam, chodząc nerwowo po pokoju. Chociaż słowo mówić, w tych okolicznościach to trochę za dużo, powiedzmy szczerze, darłam mordę jak nienormalna- Co ty sobie myślisz? Że nagle powiem im wszystkim: " Hej, mam białaczkę szpiku od roku i nie wiem, czy jeszcze długo pożyje!"

- Może nie w takich słowach, ale powinni wiedzieć- odpowiedział Dany, który starał się być spokojny- Powinnaś powiedzieć o tym Holly, jest przecież twoją najlepszą przyja...

- No właśnie!- przerwałam mu- Jest moją przyjaciółką! Nie chcę jej obciążać swoimi problemami! 

- Ale przyjaciołom się ufa i mówi o takich sprawach. Przyjaciele są po to żeby pomagać!- dodał nieco głośniej.

- Ale ja nie potrzebuje pomocy! Radzę sobie doskonale!- podeszłam nieco bliżej- A ty- dźgnęłam go palcem w klatkę- Nie waż się nikomu o tym mówić- wysyczałam przez zęby- Szczególnie jej i jemu. Obiecaj mi- powiedziałam patrząc mu prosto w oczy- Obiecaj!- krzyknęłam kiedy nic mi nie odpowiadał.

- No dobra!- również podniósł głos i pokręcił niezadowolony głową- Ale to źle się skończy, zobaczysz- mówiąc podszedł do łóżka i chwycił leżącą na nim dżinsową kurtkę- Każdy potrzebuje wsparcia, szczególnie kiedy ma ciężką sytuację, nie da się wszystkiego załatwić samemu, dobrze to wiesz- rzucił mi znaczące spojrzenie.

- Dlatego powiedziałam o tym tobie- wstałam i podeszłam do niego- Daj mi też trochę czasu, sama dopiero staram sobie wszystko poukładać, nie jest to takie łatwe, zawsze miałam gdzieś ta mała iskierke nadzieji, że wyzdrowieje, że nigdy nie będę musiała przyjmować chemioterapii, wiem, dziecięce myślenia, jednak pomagało mi- mówiłam patrząc mu prosto w oczy- Dany boje sie- powiedziałam prawdę, pierwszy raz od jakiegoś czasu powiedziałam komuś prawde. Nie udawałam. W tym czasie rudzielec podszedł do mnie i mocno przytulił- Tak cholernie się boje.

- Wiem, Hope- przyciągnął mnie mocniej do klatki- Wiem to.

Staliśmy tak w ciszy przez parę minut, każde było pogrążone we własnych myślach. Z niewiadomych powodów zaczęłam myśleć o moim ojcu. O naszym ostatnim spotkaniu, o rozmowie i o wizytówce jaką mi dał. Może powinnam mu o wszystkim powiedzieć? Jestem jego córką, a on, nie wiadomo jak bardzo bym się przed tym broniła, jest moim ojcem.

- Hope- zaczął niepewnie Dany. Ja wiedziałam o co mu chodzi, w domu czekali na niego przyjaciele. Posłałam w jego stronę, delikatny uśmiech, kiedy już się od siebie odsunęliśmy i powiedziałam ciche:

- Idź już- on na to cmoknął mnie przelotnie w czoło i kiedy już chwytał za klamkę dodałam- I tak, pogadam z Holy. Myślę, że ty jej też wpadleś w oko- mrugnęłam w jego strone, na co on jedynie odpowiedział mi prychnięciem.

Po wyjściu rudzielca, od razu rzuciłam się na łóżko, przykryłam szczelnie kołdrą, czując przez to przyjemne dreszcze, przeszywajace moje ciało. Ułożyłam się w wygodnej dla siebie pozycji i starałam odpłynąć w krainę snów. Po paru minutach udało mi się.


*

- Hope, przysięgam, znajdę tego ptaka i go kurwa zajebie!- groźby mojej przyjaciółki roznosiły się prawdopodobnie po całej szatni, jak nie szkole. Natomiast mój śmiech niósł się po całym Nowym Yorku- Jak on mógł na mnie nasrać?! I z czego ty tak rżysz?!

- Wiesz- mówiłam, starając się nie udusić się ze śmiechu- Na świecie jest miliony różnych gatunków ptaków, jak chcesz znaleźć tego jedynego?- wyksztusiłam z siebie.

- W dupie to mam! Jak będzie trzeba to zabije te wszystkie srajdupce!- krzyknęła zbulwersowana i udała się w stronę klasy. Oczywiście równanież się tam udałam, dogoniła ją w połowie drogi i przytuliłam mocno.

- Pomoge ci znaleźć tego srajdupca, a potem ugotujemy sobie z niego rosół, okej?- zapytałam, jednak mój humor nie udzielał się nadal Holy- Ej, weź! To tylko kurtka, jak chcesz wypiore ci ją- czarnulka rzuciła tylko w moją strone jedno spojrzenie i przysięgam na wszystko, gdyby mogła zabić wzrokiem już dawno bym leżała na środku korytarza, z wielką dziurą w czole.

Nagle jak spod ziemi wyrosła przed nami Alison, była przyjaciółka Holy. "Super. Jeszcze ty mi jesteś potrzebna teraz"- pomyślała i rzuciłam w jej stronę spojrzenie pełne pogardy.

- Widzę nasze dwie laleczki Voodu- rzuciła w nasz strone, jeden ze swoich żałosnych tekscików i po chwili sama się z niego zaczęła śmiać.

- Widzę nasza królowa brokatu i jej kleiki, czym sobie zasłużyłyśmy na twój iste żałosny i pusty, jak ty, jak komentarz?- zapytałam udając zaszczyt.

- Ja w porównaniu do ciebie, jestem naturalną i..

- Naturalna? A twoje cycki o tym wiedzą?- rzuciła w jej stronę Holy i ciągnąć mnie za rękę zgrabnym ruchem wyminęła. Słychać było tylko za naszymi plecami śmiechy innych ucznów i sfrustrowany pisk Alison, co wywołało na moich ustach ogromnego banana. Czy ten dzień, może być jeszcze lepszy?

*

- Dobrze kochani, wyciągamy karteczki i piszemy kartkówke!- powiedziała entuzjastycznie naszą matematyczka, a ja automatycznie uderzyłam głową o blat mojego stolika. " Musiałaś, kurna wykrakać nie?!"- w tym czasie również ochrzaniałam moją podświadomość- Panienko Hope- kolejna, co wy macie z tą "panienką". Podniosła głowę z blatu i spojrzałam prosto w wyblakłe oczy panny Smith- Gdzie panieńki kartka?- zapytała, z tym swoim przesłodzonym uśmieszkiem.

- Myśle, że w mojej torbie- odpowiedziałam pewnie i obdarowałam ją równie sztucznym uśmieszkiem.

- A mogłabyś ją wyjąć?- zapytała się lekko podirytowana moją odpowiedzią. Tak bardzo mi się cisnęło na usta "A ty byś mogła, w końcu umyć zęby." Jednak obiecała Anastazji, że postaram się w tej szkole mieć chociaż odpowiednie zachowanie.

- Oczywiście- odpowiedziała przesłodzonym głowę i sięgnęłam po moją torbe, z której wyjełam po chwili zeszyt i wyrwałam ze środka kartkę. Fakt była trochę pogięta i postrzępiona, jednak mało mnie to obchodziło.

Smith, zaczęła dyktować treść zadania, które przepisał am bezmyślnie na  kartkę. Kiedy już skończyła i oznajmiła nam, że mamy dziesięć minut na rozwiązanie tego, chwyciłam mocniej swój długopis i zaczęłam rozwiązywać zadania. Kiedy już w pierwszym przeczytała zapis, zrozumiała co to jest czarna magia.

Ta kobieta dała mi przepis na jakąś zupę z jaszczurki, to na pewno nie jest równanie matematyczne! Czy to w ogóle jest możliwe, żeby było w matematyce tyle "x"? 


Zdesperowana spojrzałam na przyjaciółkę siedzącą obok i zobaczyłam, że ona już to zrobiła. No chyba sobie ze mnie żartujesz?! Kim ty jesteś, robotem?!

Znów przeniosła spojrzenie na moją kartkę, na której były zapisane jedynie polecenia.


- Czy za same pytania, można zdobyć jakieś punkty?- zadałam pytanie, a prawie połowa klasy parsknęła śmiechem. Debile ja mówię całkiem poważnie! Pani Smith natomiast nie było do śmiechu, załamana podeszła do mnie i usiadła na moim stoliku. Kobieto, wiesz co go przestrzeń osobistą?!

- Droga Hope, odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie można zdobyć za polecenia punktów. Ale jestem przekonana, że potrafisz to- kończąc, wstała i poklepała mnie po ramieniu- Przeczytaj jeszcze raz.

Spojrzałam na nią dość zdziwiona, bo nie mogło do mnie dojść co właśnie się stało. Jednak ja mi poradziła nauczycielka, przeczytała jeszcze raz zadania. Oczywiście zupę z jaszczurki zostawiłam dla niej, jednak pozostałe zadania starałam się chociaż spróbować rozwiązać.

- Dobrze, dodajemy karteczki! Mam nadzieję, że będą same pozytywne oceny- wyłapałam wzrok nauczycielki, skierowany na moją osobę i delikatnie się zarumieniłam.

*

Następne lekcje minęły dość luźno. Kiedy przyszedł czas na obiad, szybkim krokiem udałyśmy się do stołówki. Dzisiejszego dnia ani razu nie napotkałam Justina, trochę mnie to obawiało.

Może nie przyszedł do szkoły?- pomyślałam.

Kiedy weszłyśmy, od razu zauważyłyśmy, że ktoś się bije. Holy od razu podeszła w miejsce gdzie była zgromadzona dość sporą liczba osób. Ja również poszła w jej śledy. Dzięki temu, że jestem dość szczupła prześlizgnęłam i stała tak na prawdę metr od bijących się chłopaków. 

- Justin- szepnęłam cicho kiedy ujrzała chłopaka leżącego na podłodze, który był okładany przez innego chłopaka. Z jego dolnej wargi leciała krew, a pod lewym okiem tworzyło się limo. Kiedy analizował am twarz chłopaka nasze spojrzenia się skrzyżowały. 

*

- Justin!- krzyczałam szczęśliwa, biegając po całym budynku. Kiedy wbiegłam do mieszkania chłopaka, usłyszała dźwięk bitych butelek. Szybko schowałam sie w ogromnej, drewnianej szafie w przedpokoju. 

- To ty powinieneś się zabić!- do moich uszu dobiegł roztrzęsiony głos Justina. Następnie było słychać mocny huk, jakby coś ciężkiego uderzyło o podłogę i cisza. Następnie kolejny, jednak ten brzmiał jak uderzenie. Nadal nie słyszałam mojego przyjaciela. 

Szybko wbiegłam z szafy i podbiegłam do Justina, który leżał nieruchomo na podłodze. Nad jego ciałem stał ojciec, który widząc mnie, zabrał swoją kurtkę i bez słowa wyszedł z domu. Ja natomiast uklękłam koło blondynka i zaczęłam głaskać po głowie. Po policzkach spływała mi ciepła, słona ciecz, jednak ja szybko ocierałam ją rękoma. 

Kiedy już się uspokoiłam, próbowała podnieść przyjaciela. Udało się mi się po dłuższym upływie czasu. Przeniosła go do jego pokoju i wiedziałam z nim do momentu, kiedy się obudził. 

W chwili kiedy tylko zobaczyłam, że Justin otwiera oczy, rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam. Nie wiedziałam co mogę innego zrobić. 

- Nigdy więcej mi tak nie rób!- krzyknęła i jeszcze mocniej go do siebie przyciągnęłam. Siedzieliśmy tak jeszcze przez długi czas. Czułam się bezpieczną przy nim i chciałam, żeby on też się tak czuł.

*

Przypomniałam sobie tamtą sytuacje. Tamtego dnia dowiedziałam sie, że mama blondyna nie żyje. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu, jeden z nich. 

Kiedy wspomnienie przeminęło, szybko podbiegłam do chłopaka składającego Justina i dzięki jego nieuwadze przewróciłam go, dzięki czemu pozwoliła chłopakowi na uwolnienie się. Wstając zauważyła tylko jak Dany i Hood ciągną gdzieś nieprzytomnego Biebera. Ja natomiast szybko zarzuciłam na bark torbę i nie zważając na krzyki i nawoływania innych udałam się w stronę wyjścia ze szkoły. Powiem jutro, że się źle poczułam. Miałam serdecznie dość tego dnia, zaczął się tak świetnie, a skończył tak beznadziejnie. 


Oczywiście napisałam esemesa do mojej przyjaciółki, w którym poinformowałam ją, że musiałam wrócić do domu. Nie chcem od niej otrzymywać kolejnych gróźb. Szybkim krokiem, powędrowała do domu, w którym czekało na mnie rozwiązanie moich wszelkich problemów. A zwie się ono lodówka

1 komentarz: