piątek, 27 listopada 2015

Rozdział piąty.





















Wpatrywałam się pustym wzrokiem w dobrze mi znany napis. Zegar na cmentarnej kaplicy wybił godzinę ósmą. Ubranie, które miałam na sobie było całe mokre i lepiło się do mojego ciała, jednak nie przejmowałam się tym. Widziałam, że muszę o siebie dbać, bo mój organizm jest osłabiony, ale w tym momencie miałam to gdzieś.

Nagle poczułam rozsadzający ból w okolicach skroni. Zacisnęłam mocniej powieki, próbując to zignorować. Jednak nie było to takie łatwe.
- Super tego mi jeszcze brakowało- powiedziałam pod nosem. 

Moi rodzice wylecieli dzisiaj rano na konferencje do Hiszpanii, mają dopiero wrócić w przyszłym tygodniu. Wiedziałam, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest zadzwonienie do Ashtona-  syna kierowcy mojego taty. W tym miesiącu pan Irwin zachorował więc jego syn go zastępuje. Lubie go, dobrze się ze sobą dogadujemy, może dlatego, że różnica wieku między nami wynosi zaledwie trzy lata.

Wyjęłam z plecaka swój telefon i wybrałam dobrze znany mi numer. Po kilku sygnałach usłyszałam charakterystyczny głos chłopaka. Podałam mu ulice i poprosiłam żeby po mnie przyjechał, on natychmiast się zgodził i powiedział, że już jedzie.

- Hope wszystko dobrze?- usłyszałam głos Asha, jednak nie miałam siły by unieść wzrok. Każdy nawet najmniejszy ruch powodował coraz mocniejszy ból.

- Proszę..- nie mogłam nic z siebie wydusić. Poczułam jak unosi moje ciało delikatnie do góry i gdzieś z nim idzie. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i mocno zacisnęłam piąstki na koszuli chłopaka. Po chwili moje ciało ogarnęła senność, której się oddałam w całości.

Widziałam tylko ciemność, dochodziły do mnie poszczególne szepty jednak nic z nich nie rozumiałam. Próbowałam walczyć z zamkniętymi powiekami jednak to było zbyt silne. Znów odpłynęłam w krainę snów.

Poczułam uporczywe pulsowanie w okolicy skroni. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się białe plamki, które stawały się coraz większe i zlewały się ze sobą, tworząc jedną całość. Po chwili udało mi się zwalczyć opadające powieki i zobaczyłam delikatnie rozmazany obraz. Zamrugałam kilkakrotnie i dopiero wtedy widziałam wyraźniej. Znajdowałam się w sali szpitalnej.

- Szlak- mruknęłam pod nosem i powoli podniosłam się do pozycji siedzącej.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany i pościel były przerażająco białe, zawsze odstraszało mnie to w szpitalach. Odwróciłam głowę w prawą stronę i dostrzegłam kroplówkę, która dzięki gumowatej rurce była połączona z moją ręką poprzez wenflon.

Nagle do pomieszczenia wszedł doktor White z Megan-  jedną z pielęgniarką.

- Oj Hope- zaczął doktor.
Zaczyna się- pomyślałam
- Wiem, wiem- powiedziałam cicho i uśmiechnęłam się słabo- Miałaś o siebie dbać, mówiłem ci: zero siedzenia na dworze do późna, zero sportu i najlepiej to zero życia- naśladowałam głos pana White'a, robiąc przy tym śmieszne miny. Usłyszałam cichy chichot Megan i po chwili jej zawtórowałam.

- Widzę, że humor cię nie opuścił- powiedział doktor kręcąc z politowaniem głową. Cała nasza trójka znów zaczęła się śmiać- Dobrze, przejdźmy do mniej przyjemnych rzeczy. Badania- momentalnie moja mina zrzedła. Nienawidziłam tego ponieważ wiedziałam co to oznacza, kolejne diagnozy.

Po około godzinie zakończyły się badania i mogłam wrócić do sali. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i znów zaczęłam się tępo wpatrywać w sufit. Po moim prawym policzku spłynęła jedna samotna łza, której pozwoliłam beztrosko spłynąć, nie miałam już siły udawać silnej. Bałam się, że choroba  rozwija się szybko, za szybko. 

Leżałam nieruchomo na łóżku od kilku godzin i myślałam, już nie o diagnozach, chorobie czy o tym co mnie czeka, ale o Justinie. Miałam przed oczami wyraz jego twarzy kiedy powiedziałam mu o tym, że nie mam mamy. Może niepotrzebnie na niego naskoczyłam, ale na samo wspomnienie śmierci mojej mamy, wspomnienia wracały. Ciągłe wyrzuty sumienia wywoływane przez mojego ojca, że to moja wina, że gdybym się nie urodziła wszystko byłoby dobrze. Jeśli słyszy się takie słowa jako dziecko, ono głęboko zapadają w pamięć i mimo upływających lat, nie da się ich usunąć.

- Hope- zaczął niepewnie lekarz. Znów to samo -  Twoje wyniki...

- Nie są za dobre- skończyłam za niego- Ile mi zostało?- Doktor White prawdopodobnie nie spodziewał się takiego pytania z moich ust. Liczył pewnie na atak histerii i nie pohamowanego płaczu. Jednak ja wiedziałam co powoduje moja choroba.

Kiedy lekarz w końcu otrząsnął się z szoku, zamrugał kilkakrotnie. Jego usta co chwilę zamykały się i otwierały, jakby zastanawiał się czy powiedzieć mi prawdę, czy ciągnąć tę szopkę dalej.

- Hope- powiedział po chwili- Jesteś młoda, musisz walczyć. Białaczkę da się zwalczyć, trzeba tylko chcieć. Mu..

- Musisz tylko wierzyć- nie pozwoliłam mu skończyć, a zdanie wypowiedziałam od niechcenia, każdy mi to powtarzał- Białaczka to rak. Rak równa się śmierć. Doktor powinien to najlepiej wiedzieć. Od roku szukamy dawcy i nic. Mam dosyć bezcelowego jeżdżenia po tych wszystkich klinikach i słuchania tego samego, "Niestety ale nie znaleźliśmy dla pani córki dawcy, bardzo nam przykro"- zacytowałam jeną z ostatnich deklaracji mojego lekarza z Chicago- Obiecałam sobie, że jeśli tu nie znajdę dawcy to przestanę się łudzić- mówiąc to łzy cisnęły mi się do oczu- Chcę w końcu normalnie żyć- dodałam cicho.

Usłyszałam ciche westchnięcie.

-Przykro mi Hope- przeniosłam swój wzrok na lekarza. Jego głowa była spuszczona w dół, ukazując przy tym łysinę na środku- Za miesiąc musimy zacząć chemio terapię- słysząc dwa ostanie słowa, moje powieki i usta znacznie się powiększyły, a ja sama wpadłam w swojego rodzaju osłupienie.

- Tylko nie to- powiedziałam, bardziej do siebie niż do doktora, a po moich policzkach spłynęła słona ciecz, którą tak uparcie próbowałam zatrzymać- Nie zgadzam się!- unosiłam głos, wstałam z łóżka i zaczęłam biec. Słyszałam za sobą krzyki doktora, jednak nie przejmowałam się tym.

Chciałam uciec z tamtego miejsca, uciec od choroby. Biegłam, nie zważając na nic. Kiedy znalazłam się już na parterze, przyspieszyłam i wybiegłam przez główne drzwi. Czułam palenie w gardle spowodowane wysiłkiem, próbowałam jednak nie zwracać na to uwagi.

W samej piżamie wybiegłam na ulice Nowego Jorku, ludzie jednak będący zbyt pogrążeni w swoich myślach nie zauważyli mnie. Nerwowo zaczęłam rozglądać się, w którym kierunku mogę biec, kątem oka zobaczyłam pielęgniarki, które biegły w moim kierunku.

Przypomniało mi się, że niedaleko od szpitala znajduje się park. Już miałam biec w tamtym kierunku, gdy jakby z pod ziemi pojawił się przede mną jakiś wysoki chłopak, od którego odbiłam się. Straciłam równowagę i upadłam na chodnik, obijając sobie przy tym dolne części ciała.

Syknęłam delikatnie i zacisnęłam powieki. AŁA!- powiedział w głowie i otworzyłam wcześniej przymknięte oczy. Przede mną była wyciągnięta ręka, spojrzałam w górę i zobaczyłam uśmiechniętego od ucha do ucha Azjatę. Miał gęste ciemne włosy, postawione na żel do góry, ciemne jak smoła tęczówki i pełne różowe usta, które dzięki uśmiechowi ukazywały szereg prostych, białych zębów.

- Nic Ci nie jest?- zapytał się ze słyszalnym rozbawieniem w głosie. Chwyciłam w tamtym momencie jego dłoń i zacisnęłam na niej swoją.

- Pomijając fakt, że właśnie zbiłam sobie dupę i najchętniej bym cię zabiło, tak wszystko jest okej- uśmiechnęłam się sztucznie, w zamian jednak usłyszałam melodyjny śmiech, którym momentalnie się zaraziłam. Kiedy tak staliśmy i śmialiśmy się, zapomniałam o całym otaczającym mnie świecie.

Niespodziewanie poczułam czyjąś dłoń na prawym barku. Odwróciłam się w tamtym kierunku, a kiedy zobaczyłam przed sobą Megan, mina od razu mi zrzedła. Uśmiech zastąpił grymas niezadowolenia, a do oczu znów cisnęły mi się łzy.

- Hope, musimy już wracać- powiedziała spokojnie pielęgniarka, jakby bała się, że znów zacznę uciekać. Jednak nie miałam już takiego zamiaru. Chłodne powietrze kolejny raz uderzyło we mnie, przez co na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Kiwnęłam jedynie głową na znak, że rozumiem, miałam już iść kiedy usłyszałam za sobą miły, lekko piskliwy głos.

- Czyli masz na imię Hope, uciekinierka ze szpitala- na jego uwagę uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem- Jeszcze nigdy nie poznałem dziewczyny w tak dziwnych okolicznościach.

- Mam się czuć zaszczycona tą wiadomością?- spytałam się ironicznie.

- Możesz mi mówić Książę Calum- powiedział  i poprawił bluzę.

- Bardziej pasowała by cię Księżniczka- mówiąc to mrugnęłam do niego i odwróciłam się plecami, kierując się w stronę drzwi wejściowych, przy których czekała na mnie Megan. Ostatnie co usłyszałam to przyjemny dla ucha śmiech chłopaka.


Pamiętam jakby to było dziś, dzień kiedy dowiedziałam się o chorobie.


*Rok wcześnie*
*13.06.2018r.*


Siedziałam na jednym z plastikowych krzeseł. Po obu moich stronach siedzieli rodzice. Moja mama kurczowo trzymała moją dłoń. Ja jednak cały czas byłam pogrążona w swoich myślach. Od rana rodzice zachowywali się jakoś dziwnie, nie poszli do pracy i nie pozwolili mi iść do szkoły. 

Nie pytałam się o powód ich dziwnego zachowania, jednak kiedy oznajmili mi, że musimy pojechać do szpitala z powodu wyników moich badań, trochę się zmartwiłam. Nie chcieli mi nic więcej powiedzieć, 


Będąc w szpitalu Leo podał moje imię i nazwisko, a recepcjonistka pokierowała nas na 4 piętro. Kiedy winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze, przed moimi oczami pojawił się wielki napis "ONKOLOGIA". Poczułam nieprzyjemną gulkę w buzi jednak, próbowałam nie zwrócić na to uwagi. 


Pogrążona we własnych myślach na temat tego oddziału i z czym on się wiąże nie zwróciłam uwagi kiedy pielęgniarka wyczytała nasze nazwisko. Cała nasza trójka wstała, i jakby w zwolnionym tempie skierowała się do odpowiedniego gabinetu. 


Pierwsze co mi rzuciło się w oczy była tapeta. Znajdowały się na niej różne zabawki, postacie z bajek. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, zawsze lubiłam bajki, mimo że miałam już szesnaście lat, kochałam kiedy razem z rodzicami siadaliśmy przed telewizorem w wolne dni i puszczaliśmy jakąś śmieszną animowaną bajkę. Później mój wzrok dostrzegł drewniane biurko, ze stosem papierów a za nim siedzącego wygodnie pana doktora. Jego siwe włosy były w delikatnym nieładzie, na czubku jego nosa znajdowały się okulary, jego twarz zdobił zarost w kolorze włosów. Widząc naszą trójkę wstał z zajmującego wcześniej przez siebie miejsca i podał rękę, oczywiście zaczynając od mojej mamy a kończąc na mnie. 


- Ty pewnie jesteś Hopy- skierował swoje słowa do mnie, na co ja jedynie potaknęłam głową- Nazywam się doktor Wood. Dostaliśmy wczoraj wyniki twoich badań i nie są one za dobre.


- O co chodzi doktorze- wtrącił w końcu mój tata. Czułam, że go też to wszystko ciekawiło i obawiało.

- Państwa córka ma zagrożenie początkowego stadium białaczki szpikowej- kiedy usłyszałam ostatnie dwa słowa, poczułam jak mój świat się zatrzymuje. Moja mama momentalnie zaczęła szlochać, ojciec zaczął pocierać twarz z frustracją, a ja? Ja tylko siedziałam i pustym wzrokiem wpatrywałam się w widok zza okna. Czy to oznacza, że umrę? Że teraz moje życie będzie jedynie odliczaniem dni do końca, do chwili kiedy pożegnam się z tym światem? Że nie pójdę na wymarzone studia? Nigdy nie przeżyję prawdziwej miłości, o jakiej zawsze marzyłam po obejrzeniu tych wszystkich romansideł? Że właśnie teraz moje życie się kończy? 


- Proszę pomóżcie jej- usłyszałam łamiący się głos mojej mamy, przez co moje serce pękło na tysiąc małych kawałków. Nigdy nie chciałam być dla nich ciężarem, a teraz? Teraz będę niosła pasmo nieszczęść za sobą..


- Zrobimy wszystko co w naszej mocy- powiedział lekarz- Chcemy jednak potwierdzić naszą diagnozę, musimy wykonać jeszcze jedno badanie.

- Hope- usłyszałam, głos pielęgniarki która wcześniej nas tu wywołała- Chodź ze mną- powiedziała i skierowała się w stronę małego pomieszczenia, które oddzielała materiałowa zasłona od gabinetu doktora Wood'a. 


Błagam niech to będzie jakaś głupia pomyłka, jakiś błąd- prosiłam w myśli i skierowałam się w stronę, w którą wcześniej podążała pielęgniarka.



***

Tego samego dnia, otrzymaliśmy potwierdzenie choroby, a teraz znajduję się tu gdzie jestem.

Nagle usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, wyjęłam swój telefon z szafki, która znajdowała się obok mojego łóżka. Wpisałam kod i weszłam w wiadomości, były tam trzy nieodczytane. Pierwsza od mamy, napisała w niej, że wszystko już wiedzą od doktora White'a i dziś w nocy wrócą pierwszym samolotem. Super.. Jestem dla nich tylko problemem, mieli na tej konferencji załatwiać jakieś ważne papiery do firmy a znowu muszą się mną opiekować.

Druga była od Ashton'a:

Mam nadzieję, że już lepiej się czujesz. Niezłego mi stracha napędziłaś ;( 
Jutro do ciebie zajadę ;)

Po przeczytaniu wiadomości od Irwina od razu pojawił mi się na twarzy uśmiech. Odpisałam mu krótko, że będę liczyła każdą sekundę do spotkania. Zawsze tak ze sobą pisaliśmy, można też powiedzieć, że traktowaliśmy się trochę jak rodzeństwo.


Trzecia natomiast należała do mojej przyjaciółki z klasy, Holly. Była to szczuplutka, czarnowłosa dziewczyna, która miała cudowny charakter. Kiedy przyszłam do szkoły pierwszego dnia, była ona jedyną osobą, która do mnie zagadała i pomogła się zaaklimatyzować. Nie wiedziała jednak o mojej chorobie, nie chciałam jej o niej mówić, nie potrzebowałam litości i żeby kolejna osoba się przeze mnie zamartwiała.

Holly:

Gdzie ty Hope? 


Jeśli zaraz nie odpiszesz przysięgam, że cię zabiję!

Jeśli próbujesz mnie zdenerwować idzie ci to brawurowo!

Doigrałaś się! Idę do ciebie! Ps. Mam ze sobą patelnię! 

Czytając to wszystko nie wiedziałam czy mam się bać czy śmiać. Odpisałam jej krótko, że musiałam tymczasowo wyjechać z rodzicami i że niedługo wrócę do szkoły.

Odłożyłam telefon na jego poprzednie miejsce i położyłam się wygodnie na łóżku. Po paru minutach, dałam się porwać w objęcia Morfeusza.


***

ZAPRASZAM NA MOJEGO ASKA: http://ask.fm/Pisareczka98
Proszę również o pisanie opinii na temat opowiadania!
KOCHAM WAS! 


1 komentarz:

  1. Jejku zakochuję się w tym ff coraz bardziej <3 Rozdział jak zwykle cudowny i czekam na następny!
    http://foundyourlove-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń